Actions

Work Header

Highway to hell

Summary:

[w trakcie, rozdziały co piątek o 7.00, 18+] Ludzie i demony toczą stuletnią, krwawą wojnę. Magia pozwala na uwiązanie potworów w pakcie i wykonywanie rozkazów. Jest jednak dwóch żołnierzy, Jimin i Jungkook, którzy nie chcą tego robić z powodów osobistych. Ich plany nieco się pokrzyżują. Co się stanie, gdy dwa demony same dadzą się złapać?
"Chwila nie była odpowiednia ale... jebać" - najlepszy cytat z całości.

Chapter Text

Jungkook ledwo co widział. Otaczał go mrok, rozproszony jedynie latarką karabinu. Jego maska częściowo zaparowała od środka, a dźwięk oddechu, w otaczającej ciszy, okropnie irytował. Reszta oddziału już dawno wyrwała się do przodu, eksplorując oczyszczone ruiny. Tylko on i Jimin zostali z tyłu. Ich ciężki sprzęt i kombinezony nie ułatwiały poruszania się. Przyjaciel kilka metrów dalej przechodził właśnie nad jednym ze zmasakrowanych ciał.

- W porządku? – zapytał.

- Lepiej patrz przed siebie - skarcił go chłopak, nie opuszczając ani trochę wciąż wyciągniętej broni. Jego twarz przez zaparowaną szybkę też była ledwo widoczna.

Powietrze wokół wydawało się gęste jak smoła. Unosiły się w nim czarne drobinki, które dla ich dwójki były zabójcze. Wystarczyło kilka minut bez maski, i leżałeś martwy. Właściwie wszystko w tym świecie tylko czekało, by cię zabić. Chyba, że byłeś w pakcie. W ich drużynie tylko oni musieli tak ryzykować. Jako jedyni korzystali z kombinezonów, bo nie związali się jeszcze z żadnym demonem.

I nie mieli zamiaru.

Kątem oka uchwycił ruch w ciemnym kącie. Wycelował karabin, zamierając na kilka sekund. Nasłuchiwał. Cokolwiek to było, czmychnęło w głąb korytarza. Kiwnął Jiminowi, który od razu zrozumiał, o co chodziło. Ruszyli ostrożnie, by to sprawdzić. Jungkook asekurował tyły. By tu przetrwać, musieli trzymać się razem.

Stąpał ostrożnie po popękanych kamieniach. Ściany nie nie były w lepszej kondycji. Wydawało się, że mogą runąć za sprawą choćby lekkiego uderzenia. Przeskoczył nad roztrzaskanym posągiem i skierował światło latarki przed siebie. Zobaczył ołtarz. Skrzywił się i przełknął ciężko ślinę, patrząc na jego powierzchnię pokrytą zaschniętą krwią. Musiała spływać obficie, bo na ziemi też widniały brunatne plamy. W kątach leżały sterty ludzkich kości. Wzdrygnął się.

Cień przemknął przy jednej ze ścian. Uniósł broń, patrząc w czerwone oczy wielkiego jak pies szczura, który trzymał w swoich zębach oderwaną rękę. Jego pysk był zakrwawiony, a futro mokre i pozlepiane. Obrzydliwy, łysy ogon ciągnął się za nim. Łapy zdobiły ostre pazury. Był przerażający.

Nie on pierwszy oddał strzał. To Jimin zastrzelił zwierzę i stanął obok.

- Wracajmy do obozu. Musimy wymienić butle.

Kiwnął głową, patrząc na martwe truchło. Szczur był zdecydowanie większy od tych, które spotkał ostatnio. Musiał najeść się sporo ludzkiego mięsa.

Jimin już zdążył wejść w korytarz. Ostatni raz ogarnął wzrokiem to potworne miejsce i ruszył za nim.

Wtem spod nóg usunęła mu się podłoga. Spadał. Zdał sobie z tego sprawę dopiero, gdy przeleciał przez jedno piętro. W kolejnej chwili poczuł ból. Uderzył nogami o twardy grunt. Gdyby nie wzmacniany skafander, pewnie by je połamał. Upadł na plecy, wypuszczając z płuc całe powietrze i zgubił karabin z latarką. Zapanowała półciemność, a w powietrzu unosiła się chmura pyłu. Przez chwilę walczył z szokiem, który zablokował mu płuca. 

- Kookie! - Usłyszał krzyk Jimina z góry. - Jesteś cały?

- Chyba? - odwrzasnął, gdy już mógł nabrać powietrza. Powoli i z serią stęknięć, dokonał szybkich oględzin ciała i sprzętu. Raczej nic nie było uszkodzone. Odetchnął. Wysokość upadku nie była aż tak zatrważająca. Miał szczęście. Światło latarki Jimina oślepiło go z góry. Partner sprawdzał, czy wokół jest bezpiecznie. Najwyraźniej było.

- Sprowadzę pomoc! - poinformował i zniknął.

Zebrał się z ziemi i rozejrzał po miejscu, w którym się znajdował. Było to okrągłe pomieszczenie bez okien. Właściwie to... krypta z nagrobkami. Zdał sobie sprawę, że stoi na jednej z płyt. Pękła za sprawą kamieni z sufitu, a wewnątrz był szkielet. Widział jedynie żebra nieboszczyka i splecione paliczki dłoni, które się na czymś zaciskały.

Nie mógł oderwać oczu od szczeliny. Manewrował szyją, by dostrzec coś spomiędzy zaparowanego szkła maski. To był jakiś przedmiot, który ktoś owiną w szarą szmatę. Dziwnie go przyciągał. Koledzy z oddziału często chwalili się, że udało im się znaleźć jakiś drogocenny łup, więc naszła go myśl, że może w końcu i jemu się udało. On i Jimin nigdy na nic takiego nie trafili. Zwykle zostawali w tyle, więc wszystkie nagrody ich omijały. Nie żeby ich szczególnie wypatrywali. Teraz jednak był zbyt ciekawy, by to zignorować. Wyciągnął rękę, odrzucając stare kości i chwycił zawiniątko.

Sięgnął po karabin i odstawił go tak, by latarka oświetlała mu zdobycz i zaczął ją powoli rozwijać.

Miał przed sobą medalion. Srebrny, na łańcuszku, z wyrytą na nim starożytną, demoniczną sentencją. Wpatrywał się w niego, mając nieodparte uczucie, że coś przez niego przemawia. W ucho połaskotały go słodkie poszeptywania, zachęcające do otworzenia wieczka. W środku musiało być coś niesamowitego. Czuł to. Uczono go, by nie ulegać takim pokusom, bo w tym świecie nawet przedmioty mogły być zabójcze, ale jego zdrowy rozsądek gdzieś wyparował. Poczuł się jak w transie. Palce zadziałały wbrew jego woli. Delikatnie rozchylił medalion i westchnął w zachwycie.

Pomieszczenie wypełniło się tęczowym blaskiem. Wywoływał je mały kryształek, znajdujący się wewnątrz medalionu. Snop światła rozpraszał się na tysiące kolorowych smug. Nie wiedział, czy kiedykolwiek w życiu widział coś piękniejszego. Musiał być cholernie dużo wart.

Poczuł czyjąś obecność. Zupełnie jakby ktoś stanął za nim i gapił się na niego. Było to tak złe przeczucie, że oblał go zimny pot. Skostniał ze strachu, nie będąc w stanie się obrócić.

Usłyszał głosy zbliżających się kolegów i uczucie niepokoju zniknęło. Gdy spojrzał za siebie, zobaczył tylko ścianę. Zmarszczył brwi. Zamknął medalion i schował go do kieszeni na piersi. Z jakiegoś powodu nie chciał nikomu go pokazywać.

- Jeon?!

- Jestem! - krzyknął i chwycił rzuconą linę, którą obwiązał się w pasie. 

Został wciągnięty na górę.

- Ty to zawsze władujesz się w kłopoty. - Jimin podał mu rękę, bo reszta oddziału nawet się nie kwapiła. Byli zadowoleni z dzisiejszych zdobyczy i rozmawiali podekscytowani między sobą. Ich demony robiły im za tragarzy. 

Były to istoty tak łudząco przypominające ludzi, że normalnie nikt by ich nie rozróżnił. Wychodziło to dopiero w walce. Obnażały kły, rozświetlały się tęczówki ich oczu, a palce zmieniały w szpony. Teraz były niegroźne. Posłuszne rozkazom i milczące. Ich ręce i ubrania były brudne od krwi. Zwykle to one walczyły na froncie, a ludzie chowali za ich plecami, jedynie dobijając półmartwych.

- Kiedyś cię zaskoczę - zaśmiał się nerwowo, a przyjaciel westchnął, dusząc złość.

Kiedy odchodzili, jeszcze raz zerknął za siebie, prosto w czarną dziurę.

Musiało mu się wydawać.

Po zbadaniu całości ruin i założeniu kolejnej bazy, ruszyli w drogę powrotną. W kierunku portalu, który miał ich przenieść na Ziemię.

***

Park Jimin siedział na rutynowych badaniach, które musieli przechodzić za każdym razem, gdy wracali z Tartaru. Jako że on i Kookie nie byli odporni na to środowisko, często nawet pomimo chodzenia w skafandrach i z butlami, któryś z nich dostawał gorączki albo duszności. Nie dało się całkowicie ochronić przed tym przeklętym miejscem.

Była to jednak niewielka cena, jeśli mógł brać udział w poszukiwaniach tych skurwieli i odbierać im życia. Uwielbiał dźwięk z jakim ciała demonów bezwładnie upadały na ziemię. Chciał słyszeć ich krzyki i jęki, gdy błagali o litość. Nienawidził tego gatunku jak niczego innego na świecie. Jego jedynym celem było pozbawianie ich życia.

Serafińskie oddziały doszły już do trzeciego kręgu piekła. Nikt nie wiedział, ile ich zostało, by wybić te potwory doszczętnie i zakończyć stuletnią wojnę raz na zawsze. Pragnął tego i poświęcał tej sprawie całego siebie. Gdy osiągnął odpowiedni wiek, od razu wstąpił do wojska i rozpoczął trening.

Przede wszystkim chciał znaleźć potwora, który pozbawił go rodziny. Nawet twarzy swoich bliskich nie pamiętał tak wyraźnie, jak tego upiora, który odwiedził jego dom, gdy miał zaledwie dwanaście lat. Wymordował mu braci i siostry, a jego i jego matkę dopadł podczas ucieczki. Mógł tylko bezradnie patrzeć, jak ten potwór rozpruwa jej plecy. Sam uszedł z życiem tylko dlatego, że w końcu zjawiła się pomoc. Niestety było za późno, by uratować jego mamę. Jej ostatnie słowa i jęk przedśmiertnego bólu często budziły go w nocy aż do teraz.

Poprzysiągł sobie, że nawet jakby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobi, to zemści się, wykorzystując całą swoją nienawiść. Pomści rodzinę i zmieli gnidę na żywca. Kawałek po kawałku.

Lekarz pozwolił mu zejść z kozetki i się ubrać. Założył swój wojskowy mundur i wyszedł z gabinetu. Na korytarzu spotkał Kookiego. Chłopak czekał na niego i obdarzył go tym swoim łagodnym i niewinnym uśmiechem.

Właściwie był jego jedynym towarzyszem. Jako że obaj nie zawarli paktów, byli wyrzutkami i często padali ofiarą żartów czy kpin. Należeli do nielicznego grona osób, które "nie potrafiły" nic przyzwać, bo najwyraźniej byli "zbyt słabi". Komentarze im nie przeszkadzały, ponieważ w przeciwieństwie do innych, oni robili to celowo. Walczyli swoją własną siłą, a nie z pomocą potworów. Jimin zwyczajnie nie wyobrażał sobie współpracować z mordercami. Bardzo chętnie skorzystał z informacji od Jeona, gdy ten zwierzył mu się z możliwości niepostrzeżonego uniknięcia tego obowiązku. Co miesiąc brali udział w przyzwaniach i co miesiąc wracali z nich z kolejną porcją szyderstw.

Rozumieli się z Kookiem tylko po części. Obojgu zależało, by położyć kres rozlewowi krwi, ale na inne sposoby. Jeon był wrażliwy i patrzył na demony zupełnie inaczej niż on. Nie doświadczył z ich strony okrucieństwa i straty, więc nie darzył ich nienawiścią. Jego uczucia w stosunku do nich były raczej bliższe pewnego rodzaju litości. Przyjaciel próbował stawiać się w ich sytuacji i szukał alternatywnych rozwiązań, dlatego wzbraniał się przed paktem. Kookie uważał, że branie jeńców w taki rodzaj niewoli jest niemoralny, a na misjach, jeśli to było możliwe, omijał rozkazy. Park patrzył czasem, jak wpatruje się w martwe ciała demonów, lecz nigdy nie pytał przyjaciela, o czym wtedy myśli. Nie potrzebował tego rozumieć. Każdy z nich miał swoją walkę i obaj to szanowali.

Był dla niego jak młodszy brat. Rozczulał go i jednocześnie wkurzał. Naiwny i delikatny, choć dorównywał mu we wszystkich specjalnościach. Od walki wręcz po celność i siłę. Słuchał tego, co miał do powiedzenia i nie traktował jak wyrzutka. Często się śmiał, choć życie też dało mu nieźle w kość. Jimin miał ciągłą potrzebę go chronić, bo chłopak nieustannie wpadał w tarapaty. Nie zliczył, ile razy w ostatniej chwili uratował mu życie, odstrzeliwując łeb którejś z tych bestii. Chociażby dzisiaj. Jeszcze do tego ta przeklęta dziura w ziemi. Naprawdę przyprawił go prawie o zawał.

Szli przez koszary w kierunku swoich kwater. Mieszkali na wyższych poziomach pomimo bycia niższymi w stopniach wojskowych. Kookie ze względu na to, że był synem generała, Jeona Woo-Sunga, a on, bo... miał osiągnięcia. Wypracował je w pierwszych latach pobytu w koszarach. Nie było to łatwe, ale całe jego samotne życie było jednym, wielkim wyzwaniem. 

Po śmierci bliskich trafił do ośrodka dla sierot. W czasie inwazji było ich wiele, a on stał się jednym z bezimiennych dzieci. Jego pochodzenie, rodzinna fortuna i dziedzictwo zostało zatarte. Przed wyznaniem prawdy przestrzegła go matka. Były to jej ostatnie słowa i dlatego utrzymał to w sekrecie. Nawet Jeon nie był świadom jego pochodzenia, choć znał najwięcej faktów z jego życia i był najbardziej zaufaną osobą.

Z perspektywy czasu w ogóle tego nie żałował. Gdyby wiedzieli, że pochodził z Klanu Księżyca... Jedynym śladem, jaki mu pozostał, było znamię na placach, miedzy łopatkami. Często oglądał je w lustrze, badając wzrokiem wypukły sierp. Tylko tyle mu pozostało.

W porównaniu do "kolegów", nie schodził do Tartaru szukać możliwości na wzbogacenie się. On chciał po prostu zabijać. Taki nadał sobie cel. 

Panowała między nimi dziwna cisza. Zwykle Kookie był bardziej rozmowny i często wyrażał niepokój przed kolejnym przyzwaniem, którego termin mieli wyznaczony na jutrzejszy dzień. Tym razem wydawał się bardziej... zamyślony.

- Coś się stało?

- Powiem ci, ale nie tutaj.

To było coś nowego. Zaintrygował go i równocześnie zaniepokoił. Jeśli mogło o coś chodzić, to jedynie o misję. Westchnął.

- Czemu mam wrażenie, że się wkurzę?

Jungkook wyszczerzył się do niego tym swoim przepraszającym uśmiechem, który jeszcze ani razu na niego nie zadziałał.

Niestety nie doszli do swoich kwater. Naprzeciw wyszedł Kim Namjoon. Zastępca generała. Zasalutowali. Zastanawiał się, czy tylko mu się wydaje, czy przyjaciel zrobił się blady? Nie miał okazji dowiedzieć się, co było powodem jego zdenerwowania, ponieważ chłopak został poproszony do gabinetu ojca.

***

Jungkook miał serce w gardle. Czyżby ojciec dowiedział się, że nie zdał w raporcie medalionu? Przemycił go i miał go właśnie zawieszonego na piersi pod koszulką. Nawet nie zdążył pogadać o tym z Jiminem.

Starał się oddychać spokojnie. To nie pierwszy raz, gdy był nagle wzywany do gabinetu. Generał uwielbiał komentować jego niepowodzenia i wygłaszać oczekiwania, których nigdy nie spełniał. Dziwił się, że wciąż jest brany pod uwagę jako następca. Idący przed nim Nam nadawał się do tego milion razy bardziej. Był uosobieniem ideału. Miał umiejętności i charyzmę. Całym sobą angażował się we wszystko, co robił. Cieszył się powszechnym uznaniem i każdy w koszarach go szanował. To on powinien kiedyś zastąpić jego ojca. Kookie nie miałby nic przeciwko.

- Jak misja? - zapytał kapitan. Zawsze był ciekawy. Pomimo swojej wyższej rangi, nigdy nie traktował go gorzej. Jungkook naprawdę go lubił. Mężczyzna nie raz ratował jego tyłek przed kłopotami, albo służył dobrą radą.

- Przejęliśmy strefę dziesiątą - odrzekł, choć nie czuł, że jakkolwiek się do tego przyczynił.

- Słyszałem, że zebraliście aż trzy skrzynie broni i kosztowności.

- Tak... wyjątkowo sporo. - Podrapał się delikatnie przy piersi. Pod mundurem nie było widać wybrzuszenia pod koszulką, ale i tak lekko się spocił.

Zaszli do głównego budynku koszar, odprowadzeni przez wiele par zaciekawionych ludzkich i demonicznych oczu. Nam pożegnał się z nim pod samym gabinetem, mówiąc, że ma coś ważnego do zrobienia. Jungkook nabrał powietrza i uprzednio pukając, wszedł do pokoju.

Ojciec czytał jeden z raportów. Gdy tylko go ujrzał, odłożył dokumenty i gestem dłoni kazał mu podejść. Oparł łokcie na biurku i wlepił w niego uważne spojrzenie. Ludzie mówili, że nie są podobni i Kookie się z tym zgadzał. Mimo, że obaj byli barczyści i dobrze zbudowani, generał przypominał drapieżnego, poharatanego od walk niedźwiedzia, a on cichego, samotnego wilka. Kolejną różnicą były ich oczy. Ojca jasne jak mroźny ocean, a jego ciemne jak stare drewno. Sam nie wzbudzał postrachu ani respektu. Nie potrafił taki być i nie chciał. Kiedyś próbował przypodobać się ojcu i spełniać jego oczekiwania. Udawać twardego i odpowiedzialnego. Do momentu, w którym ojciec stracił wszystko w jego oczach. Teraz Jungkook był jedynie względnie posłuszny. Na tyle, ile było od niego wymagane.

Gdy ojciec otworzył usta, na chwilę wstrzymał oddech.

- Twój oddział zdobył kolejną strefę. Gratulacje. - Jego głos był chropowaty. Jak papier ścierny albo jakby spalił trzy paczki fajek. - Wykazali się wszyscy, prócz ciebie - popukał w dokumenty. W rubryce "ilość wyeliminowanych wrogów" przy jego nazwisku widniało wielkie zero.

Powoli odetchnął. Więc żadna nowość. Jak zwykle wiele ciepłych słów na powitanie, pomyślał z przekąsem. Nie widzieli się trzy tygodnie, a każda misja, na którą wychodził co dwa, trzy dni, była dla niego ryzykowaniem życia. Czas w obu światach płynął inaczej, więc znikając w Tartarze na dzień, w ludzkim świecie tracił dwa. 

- Od roku zdobywamy przewagę - powiedział.

- Jak myślisz, jakim cudem się to udaje? Twoim zdaniem.

O mało nie przewrócił oczami.

- Lepszymi moralami wojska? - rzucił pierwsze lepsze, by nie powiedzieć tego, czego ojciec oczekiwał.

- Dzięki paktom - sapnął niezadowolony i wstał, zaczynając swoją rutynową wędrówkę po pokoju, gdy dawał mu jedną ze swoich "lekcji". - Łapanki są coraz efektywniejsze. Zdobywamy demony lepszych klas. Potężniejsze, rzadkie okazy, które wykonują za nas robotę. Masakrują się własnymi rękami. Wiesz ilu żołnierzy straciliśmy w tym roku? Dwudziestu.

O mało się nie skrzywił. Za to "okazów" ponad trzysta. Naprawdę starał się nie wzdrygać, słysząc to słowo kilka razy w tygodniu, kiedy ktoś łapał nową sztukę, bo stara okazała się za słaba.

Nie zaprzeczał, że to potwory. Wiedział i widział, do czego są zdolne. Znał historię tej wojny. Jednak nie uważał, że ludzie od nich odbiegają. Momentami nie widział różnicy. Zatarła mu się podczas pobytu w tych przeklętych koszarach.

Resztę wywodu ojca puścił mimo uszu, wyczulony jedynie na słowa, które mogły sugerować przedmiot, wiszący mu na piersi. Na szczęście do końca rozmowy pozostał jego sekretem. Gdy myślał, że generał da mu w końcu spokój, ten nawiązał do jutrzejszego dnia.

- Nie zawiedź mnie tym razem - wycedził przez zęby - Mam już dość wstydu za ciebie. Jutro masz skutecznie zwabić demona. Nie obchodzi mnie jakiego.

Żałował, że nie może przyzwać szczura. To by dopiero była sensacja. Do końca spotkania walczył z unoszącym się kącikiem ust i drżeniem rąk. Może i zaakceptował fakt, że ten mężczyzna był narcystycznym palantem, ale niestety dalej także jego ojcem. 

 

 

 

Wiiiitam Was serdecznie w nowej historii <3 Pisałam ją od lutego i rany, myślałam że nigdy nie skończę  :D Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Lubicie w ogóle klimaty fantasy? Rozdziały będą co piątek o 7.00!  I w nowym powitamy Tae i Yoongiego ;D