Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skim, który z przeciwnego końca alei szedł ku naszej stronie...
Wokulski już po raz drugi tego wieczora zarumienił się jak wyrostek.
„Poco ja wpadłem w tę sieć intryg i oszustw!“ pomyślał, ciągle jeszcze rozdrażniony słowami Ochockiego.
Baron zakaszlał się i, odpocząwszy, prawił dalej zniżonym głosem:
— Niech pan jednak nie przypuszcza, że jestem zazdrosny o narzeczonę... Byłoby to bardzo niskie z mojej strony... To nie kobieta, to anioł, któremu każdej chwili powierzyłbym cały majątek, życie... Co mówię życie?... Złożyłbym w jej ręce życie wieczne, tak spokojny, tak pewny o siebie, jak to, że jutro słońce wejdzie... Słońca mogę nie zobaczyć, bo mój Boże, każdy z nas jest śmiertelny, ale... Ale o nią nie mam obawy, cienia obawy, daję panu słowo, panie Wokulski... Oczom własnym nie wierzyłbym, nietylko czyimś tam podejrzeniom, albo półsłówkom... — zakończył głośniej.
— Ale, widzi pan — zaczął po chwili — ten Starski, to obrzydliwa figura. Nikomu nie powiedziałbym tego, ale... wie pan jak on postępuje z kobietami?... Myśli pan, że wzdycha, umizga się, błaga o dobre słówko, o uścisk ręki?... Nie. On je traktuje jak samice w najbrutalniejszy sposób... Działa im na nerwy rozmową, spojrzeniami...