Followers

środa, 31 sierpnia 2016

Lato się kończy - niestety

Choć uwielbiam jesień, to bardzo trudno jest mi zaakceptować skracające się wyraźnie dni, trochę pocieszam się darami jesieni w postaci np. grzybów jeśli są.
2/3 roku już minęło, nie wiem kiedy... Tyle jest rzeczy, które chciałabym zrobić, więc muszę wybierać. Wbrew pozorom, pisanie na blogu też wymaga choć odrobiny czasu, dlatego też tak dawno nic nie napisałam...
Cośtam się zrobiło przez te miesiące.
Kupiłam bardzo grubą włóczkę, second hand, nie wiem co to jest, trochę gryzie, więc może wełna? Zrobiłam coś, co używam jako cchodniczek przy kanapie. Jeszcze nie prałam, zastanawiam się, że jeżeli jest to jednak wełna to może wyprać w wysokiej temperaturze i zobaczyć, czy się ładnie może sfilcuje?
Też bardzo gruba włóczka, też second hand - bardzo miła i mięciutka - wyszło takie coś o średnicy 65 cm, może być ewentualnie do łazienki jako mały chodniczek.
Drugi z bardzo podobnej włóczki (to samo źródło) 40x75, wielkość ograniczona, jak i przy poprzednim, ilością.
W pewnym momencie zorientowałam się, że nie mam łapek do garnków, wygrzebałam bawełnę i wydziergałam - przy okazji jakiejś podróży wydaje mi się. Ze względu na zastosowany wzór trochę się skręcają, nawet po praniu - ale doszłam do wniosku, że wcale to źle nie wygląda, a w użytkowaniu wszak wcale nie przeszkadza.
Taki abażur popełniłam - nie do końca mi się podoba, ale dobrze się sprawdza przy tej lampie.
Bardzo podobała mi się ta lampa w second handzie i cenę miała również bardzo korzystną. Ale niestety nie miała abażurów. Trzeba było dorobić. 
Takie drobiazgi dla urodzonego w lutym chłopczyka. Nie było do końca wiadomo, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka, więc kolorystyka neutralna. 
A to na niwie dekupażowej powstało:




















sobota, 2 stycznia 2016

2016 - rok przestępny!

Poprzedni rok przyniósł mi poważne zmiany w życiu, w których, można powiedzieć, jestem jedną nogą, a drugą powoli wyciągam ze starego. Taki można powiedzieć okres przejściowy, nietypowy u osób w moim wieku... W drugim półroczu 2015 duzo się wydarzyło dobrego, nowe wyzwania, trzeba było ruszyć tyłek z zasiedzenia i spojrzeć nowemu w twarz. Rok zmian. I w moim życiu, i w mojej ojczyźnie. 
Nowy rok skonsoliduje i zweryfikuje te zmiany. Jestem pełna nieśmialej nadziei.
Mam chionkę. Tak wygląda:
Świąteczny stroik również. Miałam stroik z nagich gałęzi i nie myślałam, że go będę zmieniać, ale się wykopyrtnął, co ostatecznie zdecydowało o zrobieniu stroika ze swierku:
Kula i gwiazdki to dekupaż ze stron starej książki - pożółkłe kartki, drukowane gotyckim drukiem po szwedzku, książka kupiona za grosze na pchlim targu.
Zimą muszę mieć koniecznie dużo różnych światełek, zaczynam od Adwentu. W tym roku udalo mi się w second handzie nabyć parę gwiazd drewnianych, które pomalowałam i częściowo okleiłam wyżej wspomnianym drukowanym papierem. Bardzo podoba mi się ta niemiecko-skandynawska tradycja wieszania w oknie świecących gwiazd - przepięknie wyglądają rozświetlone okna z ulicy. Kiedy wciąż jest ciemno i rano i po południu, że nie wspomnę o wieczorze, a gwiazdy znikają z okien - robi się smutno. Ja swoje trzymam długo, są na czasowych włącznikach, by były już zapalone jak wstaję i jak przychodzę z pracy do domu.
Powstało też parę dekoracji z szyszek i sznurka - plecionego z cienkiego sznurka na młynku, udekorowałam abażur i okno. A także swego rodzaju zawieszka, na kawałeczku drewna.
Dzisiaj Trzech Króli. Czy jeszcze czas na życzenia noworoczne - w moim odczuciu czas na dobre słowo jest zawsze. Przede wszystkim dziękuję za rok zeszły, za wszystkie miłe i wspierające słowa! 
I życzę Wam, by ten Nowy Rok był dobry, wolny od trosk, pełen miłych chwil oraz pogodnych dni. By nie było w nim problemów, a co najwyżej sprawy do załatwienia. By obecność życzliwych ludzi i tych, których kochacie rozjaśniała codzienność. Dosiego Roku!

A kiedy rozbieracie choinkę?







wtorek, 27 października 2015

Jesień - piękna ciągle

właściwie cudownie nostalgiczna, z mnóstwem liści leżących na ziemi, szeleszczących pod nogami, o ile jest sucho... Niestety, za małą chwileczkę listopad, który jest miesiącem przygnębiającym, kiedy jedyną perspektywą jest zima - ciemna i ponura. Pierwszy tydzień po zmianie czasu - wczoraj wyszłam z roboty przed 17.00 i stwierdziłam, że jest prawie całkiem ciemno. Jeszcze na razie jasno, jak wychodzę ok. 7.15 z domu, ale to długo nie potrwa :-(((
Robótki dłubię pomału, bo czasu trochę brakuje. Generalnie wypełniony czas mam całkiem szczelnie, więc i na blogowanie czasu mało trochę. Całkiem mało właściwie.
Teraz pokażę jedną rzecz skończoną, sama to wymyśliłam, choć nie byłam pierwsza, w sieci znaleźć można podobne rzeczy, niemniej masowo jeszcze na razie się nie pojawiają. 
Otóż wymyśliłam sobie poduszkę z kodem QR. Haftem krzyżykowym na białej kanwie.
Jak fotografowałam, to nie zauważyłam, że leży na boku. No ale trudno, można sobie ją oczyma wyobraźni zrotować o 90 stopni w lewo. 
Haftowanie było dużo prostsze niż się obawiałam. Miałam kawałek kanwy fabrycznie 50x50 - stwierdziłam, że na poduszkę 45x45 powinno być w sam raz. Szczęśliwie, po whaftowaniu wpadłam na genialny pomysł, by kanwę wyprać i zbiegła się o jakieś 5 cm! Bardzo dawno nie mialam do czynienia z maszyną do szycia i szyciem nawet najprostszych rzeczy, więc było to spore wyzwanie - zmusić maszynę do współpracy - ustawić, wyregulować, by ścieg był w miarę dobrze naprężony. No a potem pozszywać tak, by było jako tako. Efekt jest z zewnątrz całkiem zadawalający, w środku - trochę by trzeba poćwiczyć, ale nie święci garnki lepią, nie od razu Rzym zbudowano, a każda wędrówka zaczyna się od pierwszego kroku. Prawda?


poniedziałek, 24 sierpnia 2015

No to koniec z meblami!

Tak, nareszcie zakończyłam odnawianie dużej komody - to był naprawdę kawał roboty i cieszę się, że mam ją za sobą!


A z robótek dziewiarskich zrobiłam poduszkę ze sznurka plecionego na maszynce - 100% recyclingu, bo nitka uzyskiwana jest z kupowanych na rynku (głównie przez moją mamę) starych swetrów, najchętniej bawełnianych (ew. z dodatkiem), prutych przez moją 90-letnią babcię, plecionych w sznurek (tzw. i-cord) i następnie zrobiona na drutach została owa poduszka.
Tak wygląda z jednej strony:
a tak z drugiej:
Przy tej okazji nauczyłam się robić kwadrat na drutach zaczynając od środka. Wiem, to żadna filozofia, moja babcia zresztą kiedyś uwielbiała robić serwety na drutach - teraz już trochę ciężko, choć zrobiła szydełkiem serwetę z kwadratów - poprosiła mnie, bym jej pokazała nowy wzór, wybrałam takie dosyć proste ananaski, zrobiłam jeden kwadrat, bo babcia nigdy ze schematów nie korzystała i czasem trudno jej jest przetłumaczyć znaki na rzeczywistośc, ale mając w naturze idzie jej to bez problemu. 
Na środku powstała spora dziura, z takiego grubego sznurka nie jest to nic dziwnego, zatem zrobiłam kółka zeszywając sznurek w spiralę i naszyłam na środku.  
Na razie to tyle. Jestem w trakcie kończenia kilku dekupażowych drobiazgów.

środa, 19 sierpnia 2015

Nieuchronnie kończą się wakacje

dni wyraźnie krótsze, urlopowe wyjazdy przechodzą do kategorii wspomnienia. Jesień idzie... nie ma na to rady :-(
Syn mojej przyjaciółki jest harcerzem, w tym roku po raz pierwszy był na obozie (po 6. klasie). 
Kiedy byli u nas na działce, młody druh zobaczył wykonany przez mojego brata bat. Od razu wiedział, że był zrobiony z paracordu i przy tej okazji napomknął, że chyba sobie kupi w sklepie harcerskim bransoletkę z paracordu. Powiedziałam mu, że taką bransoletkę można prosto zrobić samemu (zwłaszcza, że szukając inspiracji, jak zrobić smycz natknęłam się na obrazki z takimi plecionymi bransoletkami) i co więcej, może zrobić nie tylko sobie, ale i kolegom z drużyny. Młody bardzo się do tej idei zapalił, trzeba zatem było wprowadzić ją w życie. W międzyczasie zapomniało mi się, jak nazywa się ten sznurek, z którego zrobiony jest bat, więc jak tylko pojawił się mój brat, natychmiast go zagadnęłam. Okazało się, że wie on doskonale, o co chodzi z bransoletką z paracordu (parachute cord, linka spadochronowa) no i że potrafi, a jakże, taką zrobić. Taka bransoletka to nie jest zwykła sobie ozdoba, ale bransoletka survivalowa zrobiona z jednego kawałka linki, od 2 do 3 m, zależnie od obwodu. W razie czego, zawsze ma się przy sobie spory kawałek bardzo wytrzymałej linki. Mój brat w przeszłości był również zaangazowany w harcerstwo, ja też zresztą, więc idea spodobała mu się. Stwierdził, że umiejętność zrobienia popularnego gadżetu podniesie jego pozycję w grupie, zwłaszcza jeżeli podzieli się z tym kolegami. Taką bransoletkę trudno jest jednakże zrobić "z ręki", zatem poszperaliśmy w sieci i zrobiliśmy urządzonko ułatwiające plecenie. W wersji wypasionej można regulować obwód bransoletki, ale my zrobiliśmy, z braku materiału i narzędzi, wersję prostą, a obwód czyli długość rozpiętej bransoletki mozna regulować poprzez skracanie i wydłużanie sznurka, ktorym przypina się sprzączki. Harcerz powinien znać różne węzły, więc przy okazji może ćwiczyć węzeł knagowy - długość reguluje się z jednej strony, z drugiej robi się na sznurki pętelkę i zaczepia na haczyku.  Braciszek znalazł swoje stare urządzonko do wypalania wzorów na drewnie, którym bawił się w dzieciństwie i poradził mi, bym ozdobiła nasze dzieło. 
Tak wygląda - zamieściłam tabelkę, ile potrzeba paracordu na daną długość bransoletki, żeby nie trzeba było bez potrzeby ciąć sznurka. Użyliśmy kawałek starej kantówki, bodaj z płotu.
A oto gotowa bransoletka:
Młodego wciągnęło, szybko się nauczył zasady splotu (wydrukowalam instrukcję z poglądowymi rysunkami),ale i tak okazało się, że najszybciej załapała moja przyjaciółka, która jeszcze w liceum robila paski ze sznurka i znała dobrze ten splot.
A ja wzbogaciłam się o wiedzę na temat bransoletek survivalowych, widziałam wcześniej takie gadżety, ale nie miałam pojęcia jakia to idea za tym stoi. Kiedyś takich rzeczy nie było.

Na urlop zawsze zabieram sznurki i koraliki, bo przeważnie są chętni na naszyjniki. Zrobiłam takie dwa:
Bardzo do siebie podobne, ale tak już jest, jak jedna kwoczka ma, to druga też by chciała.

Po powrocie dokończyłam odnawianie małej szafki, zatem kolejna praca z serii tak było - tak jest.

Kiedyś kupiłam w przecenie 50% dekoracyjne gałki meblowe w formie tarczy zegara. Za ca. ponad 25 zł sztuka na pewno bym się nie zdecydowała, ale dwie za niecałe 30 zł, to już była pokusa. Na zdjęciu tego tak nie widać, ale szafeczka, fajnej wielkości, była dosyć nieciekawa, dość zniszczona no i okropny, pożółkły lakier. Lubię stare zegary i choć kupuję tylko tanio, to moja kolekcja powiększa się. Te gałki wydały mi się w temacie.
I to na razie tyle z powakacyjnych zaległości. Obecnie odnawiam dużą komodę, ze względu na wielkość wymaga sporo pracy, ale to będzie ostatni odnowiony mebel w tym roku. 
Korzystajcie z końca lata, bo to potrafi być niezwykle piękne!







 

środa, 29 lipca 2015

Nie miewam kryzysów blogowych

choć nie piszę szczególnie często, a we notatkach ograniczam się zazwyczaj do pokazywania tego, co w międzyczasie zrobiłam.
Dzięki temu już od paru lat dokumentuję swoje prace ręczne i w związku z tym mam jakiś ślad tego, co udało mi się zrobić.
Każdy jednak, pisząc publicznie, ma nadzieję na jakiś odzew ze świata. Nie promuję się szczególnie w sieci, zresztą nie uważam, by to co pokazuję rokowało na szersze grono odbiorców. Jest jednak kilka, a może kilkanaście osób, które śledzą mnie regularnie, może komentarze, które otrzymuję, nie są bardzo liczne, ale dla mnie bardzo wartościowe i najczęściej ciepłe i serdeczne. 
Dlatego bardzo dziękuję tym, które obdarzają mnie dobrym słowem.
Pewnie lepiej było by, bym także zostawiała więcej śladów po odwiedzinach na blogach innych, ale często jest tak, że albo nie mam specjalnie natchnienia, by napisać coś bardziej kreatywnego i osobistego, niż tylko, że ładna praca. 
W moim przypadku trudno jest mieć kryzys i powątpiewać w odbiorców, jeżeli komentarze piszą nawet  osoby bardzo popularne w świecie blogowym jak na przykład Juta, Kasia z blogu Wszystko lub Antonina, że nie wspomnę o Splociku.
Co oczywiście nie znaczy, że komentarze Urszuli czy Ani-Hrabiny są mi mniej bliskie.

Beva stwierdziła pod poprzednim postem, że nie wie, co to jest kurza stopka. Otóż jest to splot z linki używany w żeglarstwie do zakańczania lin. Jak byłam w podstawowej szkole, to robiło się tym sposobem breloczki z takiej plastikowej linki.

Szabeli, pytasz, czy szafka nocna, którą odnowilam (poprzedni post) była lakierowana - chyba nie, zatem szlifowanie poszlo w miarę szybko, ale i tak praca bez elektrycznych narzędzi byla by bardzo uciążliwa. Teraz mam na tapecie komodę całkiem dużych rozmiarów, która jest polakierowana i to jest ciężka praca mimo zastosowania szlifierki oscylacyjnej. Lakier wymaga papieru do farby lub metalu i trzeba się napracować, by go usunąć. 

To była taka refleksja na temat mojego spojrzenia na to, jaki mój blog ma odzew w sieci. Nie wiem, czy w tym blogu jest post, pod którym nie bylo by żadnego komentarza. To chyba coś znaczy?

Co do ostatnich robótek, to parę dekupażowych prac czeka na zakończenie, ale to nastąpi w terminie późniejszym. 
Na razie brakuje tylko kilku warstw lakieru na dwóch doniczkach oraz misce z peoniami - do kompletu dla jednej z moich przyjaciółek - ma już taką tacę. 

Z uplecionego na młynku dziewiarskim sznurka z bawełny z odzysku wykonalam pokrowiec na swego czasu kupiony za grosze wałek. Drewniane guziki z recyclingu pomalowałam i polakierowalam, by pasowały kolorystycznie.
Ze sznurka uplecionego na młynku, ze zwykłej bawełny (sznurek lniany usztywniony typu dratwa nie bardzo chce się pleść w młynku :) zrobiłam smycze dla małych piesków rasy gryfonik brukselski. Zaplotłam poczwórny warkocz najpierw z podwójnych pasm (w sumie 8), które przy końcu rozdzieliłam na pół, by zrobić pętelkę do trzymania.