skiemi pyłami. Pan Ignacy słyszy świegot wróbli i nieustanny turkot dorożek i doznaje dziwnego uczucia dysharmonii:
„Czy podobna — mówi — ażeby sąd wyglądał tak pusto jak niewynajęte mieszkanie i — tak wesoło?...“
Zdaje mu się, że zakratowane okna i szare ściany połyskujące wilgocią, a obwieszone kajdanami, nierównie lepiej odpowiadałyby sali, w której skazują ludzi na wieczne lub doczesne więzienia.
Ale otóż i sala główna, do której biegną wszyscy starozakonni i gdzie skupia się cały interes licytacyi. Jest to pokój tak rozległy, że możnaby w nim tańcować we 40 par mazura, gdyby nie niska baryera, która dzieli go na dwie części: cywilną i licytacyjną. W części cywilnej znajduje się kilka wyplatanych kanap, w części licytacyjnej — estrada, a na niej duży stół, mający formę rogala pokrytego zielonem suknem. Za stołem, spostrzega pan Ignacy trzech dygnitarzów, mających łańcuchy na szyi i senatorską powagę na obliczach; są to komornicy. Na stole, przed każdym dygnitarzem leży stos papierów, reprezentujących wystawione na sprzedaż nieruchomości. Zaś między stołem i baryerą, tudzież przed baryerą, tłoczy się ciżba interesantów. Wszyscy oni mają zadarte głowy i patrzą na komorników ze skupieniem ducha, którego mogliby im pozazdrościć natchnieni asceci, przypatrujący się świętym wizyom.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/113
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.