Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dramatyczny głos baronowej przeszedł znowu w szlochanie.
— I pomyśleć — jęczała — że taka kobieta ma córkę, córkę... którą wychowuje dla piekła, a ja... O! wierzę w sprawiedliwość... wierzę w miłosierdzie boskie, ale nie rozumiem... tak... nic nie rozumiem tych wyroków, które mnie pozbawiły, a jej zostawiają dziecko... tej... tej... Panie! — wybuchnęła z nową siłą głosu — możesz zostawić nawet tych nihilistów, ale ją... musisz wygnać!... Niech lokal po niej stoi pustką... będę za niego płacić, byle ona nie miała dachu nad głową...
Ten wykrzyknik już całkiem mi się nie podobał. Dałem znak rządcy, że wychodzimy i kłaniając się, rzekłem ozięble:
— Pozwoli pani baronowa, że w tej sprawie, zadecyduje sam gospodarz, pan Wokulski.
Baronowa rozkrzyżowała ręce, jak człowiek trafiony kulą w piersi.
— Ach!... Więc tak?... — szepnęła. — Więc już i pan i... ten, ten... Wokulski, związaliście się z nią?... Ha!... Zaczekam tedy na sprawiedliwość boską...
Wyszliśmy nie zatrzymywani dłużej, na schodach zatoczyłem się jak pijany.
— Co pan wiesz o tej pani Stawskiej? — zapytałem Wirskiego.
— Najuczciwsza kobieta — odparł. — Młode to,