Egano, wysłuchawszy słów żony, zawołał:
— Wierę, muszę to uczynić! Poczem wyskoczył z łoża, zarzucił na siebie szaty swojej żony, udał się do ogrodu i stanął pod sosną w zamiarze czekania na Anichina.
Dama, usłyszawszy odgłos oddalających się kroków, wyszła z łoża i zaryglowała drzwi.
Anichino, który ciężkie chwile przeżył w trakcie rozmowy małżonków, wszystkich sił dokładał, aby wyrwać się z rąk damy i po sto razy wyrzucał sobie, że tak ślepo Beatryczy zawierzył. Widząc jednak, jaki obrót sprawa przybiera, poczuł się najszczęśliwszym z ludzi. Ledwo się mógł doczekać na zawarcie drzwi. Ujrzawszy Beatryczę w łożu, zrzucił z siebie szaty i znalazł się obok niej. Poczem oboje najwyższej rozkoszy się oddali. Czas szybko mijał. Dama nie zapomniała o tem i, widząc, że już pora się pohamować, kazała Anichinowi wstać, ubrać się i tak doń rzekła:
— Weź, mój najdroższy, tęgi kij i zejdź teraz do ogrodu. Ujrzawszy Egana, udaj, że go bierzesz za mnie i żeś mnie tylko chciał wypróbować. Łajaj go ile sił i bij, co się zmieści! Będzie to krotochwilnym przydatkiem do rozkoszy, której użyliśmy.
Anichino ze śmiechem schwycił gruby kij i udał się do ogrodu. Egano, ujrzawszy go, postąpił kilka kroków mu naprzeciw, tak, jakby się radował z jego przybycia. Anichino wykrzyknął:
— Ach, wiarołomna, przewrotna białogłowo! Przyszłaś tutaj, uwierzywszy, że będę w stanie memu panu podobną zniewagę wyrządzić.
Poczem, podniósłszy kij, począł tęgo grzmocić Egana. Ten rzucił się do ucieczki, ile tchu w piersiach. Anichino biegł za nim aż do progu domu, wołając:
— Niech cię Bóg skarze! Jutro o wszystkiem Egano opowiem.
Chocia mąż Beatryczy żwawo umykał, przecie wiele razów na jego plecy spadło. W komnacie sypialnej spotkała go żona, pytając, zali Anichino był w ogrodzie.
— Lepiejby się stało, gdyby był nie przyszedł — rzekł Egano — bowiem, wziąwszy mnie za ciebie, wygrzmocił mnie tęgo kijem i srodze słowami znieważył. Dziwię się tylko, że śmiał cię podobnym sposobem doświadczać. Ani chybi, nabrał tej śmiałości wobec ciebie, widzę, że ustawicznie się śmiejesz i żartujesz.
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/487
Wygląd
Ta strona została przepisana.