“Have enough courage to trust love one more time and always one more time.”
— Maya Angelou
Nie jestem w stanie się pozbierać.
Gdy czuję się lepiej i myślę, że to już koniec, a najgorsze jest już za mną, to pojawia się coś nowego.
Obudziłam się rano zestresowana i smutna. Myślałam, że w pracy (którą uwielbiam) mi przejdzie, jednak nic nie pomagało.
Cały dzień siedzę i czuję jak gardło zaciska mi się z napięcia, jak wstrzymuję łzy.
Ma to swój powód.
A co jest w tym najgorsze?
Że to nie mi się coś stało. Czuję się tak, ponieważ osoba, na której mi zależy ma jakieś problemy, o których nie chce mi powiedzieć.
A przechodzą one na mnie. Zachowanie tej osoby się zmieniło. Czuję odrzucenie i niestabilność.
Mam już dosyć. Naprawiłam swoje błędy z przeszłości. Nauczyłam się wiele i wyciągnęłam sporo wniosków, przez co cieszyłam się, że ta relacja się utrzyma.
O wiele łatwiej się zmienić i być lepszym człowiekiem, niż czekać na drugą osobę, z którą chuj wie co się dzieje.
Równie dobrze może mi powiedzieć przy następnym spotkaniu, że jej się odwidziało.
Więc pytam Boga - czemu ja zawsze walczę o relację (romantyczną i przyjacielską), a inni są w stanie „tak o” wyrzucić mnie ze swojego życia?
Pierdolę to.
Żadne motywacyjne cytaty oraz moje motywacyjne wypociny w monologach na Tumblrze nie pomogą.
Nie potrafię się odciąć od smutku, cierpienia i wewnętrznego gnicia.
Czuję się kurwa zepsuta, beznadziejna, niewarta życia.
Urodziłam się jako słaba jednostka, która chce udawać silną.
Ale prawdziwa natura w końcu i tak wyjdzie, przed tym się nie ucieknie.
Gnije, czuję, że gniję od środka.
Cierpienie wykręca moje wnętrzności.
Mam ochotę wymiotować smutkiem i obrzydzeniem do własnej osoby.
Zapach udręki rozciąga nozdrza.
Widok umęczonej twarzy szczypie w oczy.
Dławię się agonią.
A ja wcale nie mam tak źle.
Proszę, niech ktoś zabierze ten ból, który noszę w sobie.
Pojebane to życie, co nie?
Dawno mnie tutaj nie było. Dużo się podziało. Mam zamiar wrócić do pisania.
Największa nauczkę jaką dostałam podczas tych 4 miesięcy to to, że nic nie jest trwałe, wieczne.
Jest to trochę dołujące, co nie?
Na początku tak to rozumiałam, jako coś złego.
Ale gdy coś się kończy, to coś się zaczyna i doświadczyłam tego na sobie.
Wyciągnęłam przez ten czas wiele wniosków i przeżyłam wiele lekcji, przez co nabrałam więcej doświadczenia życiowego niż przez ostatnie 3-4 lata, w których zaczęłam tkwić w miejscu.
Czy tkwienie w miejscu jest złe? Nie powiedziałabym. To zależy od człowieka.
Dla mnie jest to coś, co mnie ogranicza.
Teraz wiem, że muszę iść do przodu, niezależnie od przeszkód jakie staną mi na drodze.
Bo to wzmacnia, uodparnia.
Kolejne problemy stają się łatwiejsze do zniesienia.
Ale to nie zerwanie mnie w tym utwierdziło.
3 tygodnie temu przeżyłam największe załamanie psychiczne w moim życiu (nie było ich wiele). Chciałam umrzeć. Tak bardzo przeraziłam się swoim stanem i tym, jak moja psychika jest krucha (myślałam, że nie), że zrobię wszystko aby nie spędzić życia na cierpieniu. Bo nie od tego jest ten dar. Życie jest po to, aby je przeżywać, ponieważ jesteśmy tutaj tylko tymczasowo. Wiem, że dla wielu może być to trudne, bo każdy nosi inny ciężar na sobie. Ale ja jestem w takim miejscu, gdzie wiem, że w końcu dam radę go z siebie ściągnąć. I życzę tego każdemu.
Trochę mnie nie było.
Nie mogłam się zabrać do napisania czegokolwiek bo dużo się podziało, szczególnie w moim wewnętrznym życiu.
Wczoraj byłam w kościele i zdałam sobie sprawę, że biegnę za czymś co jest za mnie zgubne.
Biegnę za osobą, której jeszcze nie znam (może znam, ale jeszcze nie wiem, że to ona). Biegnę za osobą z nadzieją, że w końcu mnie uratuje.
To jest zgubne, ponieważ mogę uratować tylko samą siebie skupiając się na tym co najważniejsze.
A najważniejsze jest przeżywanie na tym świecie tych dobrych chwil. Jesteśmy tutaj tylko przez chwilę, szkoda mi czasu na cierpienie. Przez to, że mnie to irytuje nie mogę zamknąć wielu spraw i tylko się nakręcam.
Koniec z ganianiem za osobą, która „mnie uratuje”. W pewnym momencie ona przyjdzie, taką mam nadzieję. A gdy już przyjdzie chciałabym być dla niej najlepszą wersją siebie, aby móc dać jej szczęście.
Chcę skupić się na nauce,, pracy, treningach, rozwijaniu mojej duchowości i wewnętrznego piękna.
Dlatego drugi dzień idę bez makijażu do pracy. Postaram się dzisiaj nie sprawdzać cały czas wiadomości z nadzieją, że ta osoba w końcu do mnie się odezwała. Jeśli będzie chciała, to to zrobi.