Kalina została poproszona przez kolegę o pomoc w znalezieniu substancji, która usunie truciznę z organizmu.
Kalina zdębiała. Przerzuciła w myślach wszystkie pobliskie oddziały toksykologiczne, wzięła pod uwagę również detoks alkoholowy, gdyż nie wiedziała, w czym problem.
Kolega niechętnie wypowiadał się na temat zażytej trucizny, ale przyznał, że chodzi o jego organizm.
I nagle wystrzelił, jak rakieta na księżyc: truciznę zapodał sobie właściwie sam, ponieważ miał podaną szczepionkę firmy Astra przeciw covidowi. A w niej przecież jest trucizna. I teraz ta trucizna pozostała w jego organizmie. Więc odstawił wszystkie leki, które dotychczas brał (w tym sporo psychiatrycznych), bo musi najpierw usunąć truciznę. Próbował już różnych metod, nawet węgiel aktywowany.
Przy węglu Kalina nie wytrzymała i wypowiedziała się jak ta głupia na temat niewchłanialności węgla z przewodu pokarmowego, co niezbicie świadczy o tym, że nie usunie on trucizny ze środka ciała.
Kolega nie był zadowolony. Węgiel też pomaga, uznał arbitralnie.
Kalina nie zaciągnęła hamulca. Pojechała chyba za daleko. Powiedziała koledze, że jej wiedza na temat szczepień jest zbyt duża, żeby rozmawiała o takich sprawach. Że jeśli kolega ma w ciele truciznę ze szczepień, to tylko jakaś alternatywna terapia mu pomoże. Że jeśli liczni lekarze odsyłają go, bo nic mu nie jest, to zapewne nic mu nie jest.
Kolega odwrócił się na pięcie i odszedł. W sprawach wiary nie ma dyskusji i Kalina powinna o tym pamiętać.
I teraz Kalina czeka, aż kolega będzie nauczał o płaskiej Ziemi i o leczniczym wpływie trzymania w dłoniach kaczych odchodów. Bo niewątpliwie jego zaangażowanie będzie się rozwijać.