http://rcin.org.pl
1. R O Z P R A W Y
I
A R T Y K U Ł Y
Pamiętnik Literacki CVI, 2015, z. 1, PL ISSN 0031-0514
JACEK SOKOLSKI Uniwersytet Wrocławski
COSMOPOIESIS JANA KOCHANOWSKIEGO
Przed pół wiekiem Northrop Frye pisał: „Świat literatury jest światem, gdzie nie ma
żadnej rzeczywistości oprócz tej, którą stanowi ludzka wyobraźnia”1. Nieco zaś
dalej dodawał:
Literatura przemawia językiem wyobraźni, a studium literatury zakłada ćwiczenie i doskonalenie
wyobraźni. Wyobraźnią jednak posługujemy się nieustannie: pojawia się on w każdej naszej rozmowie
i w praktycznym życiu; produkuje nawet sny, kiedy śpimy. W rezultacie mamy jedynie wybór między
źle wyćwiczoną wyobraźnią a tą wyćwiczoną dobrze, niezależnie od tego, czy kiedykolwiek przeczytaliśmy
jakiś wiersz, czy też nie2.
Obcowanie z dawną poezją wymaga od nas, byśmy naszą imaginację poddali
bardzo szczególnemu rodzajowi treningu. Wszelka twórczość zmierza bowiem przede
wszystkim do systematycznego ujmowania ludzkich doświadczeń i przemyśleń
w symboliczne formy – według zasad, które nie są ani odwieczne, ani niezmienne.
Część z nich ma, oczywiście, charakter jednostkowy, indywidualny, ściśle związany z osobowością konkretnego twórcy, co w skrajnych przypadkach naraża go na
całkowite niezrozumienie zarówno przez współczesnych, jak i przez potomnych,
inne odwołują się do pewnego szerszego, historycznie ukształtowanego kodu, którego przestrzeganie ułatwiało pierwotnie pisarzom i artystom proces komunikowania się z otoczeniem (lub przynajmniej z jego częścią), dzisiaj jednak sprawia niekiedy, że wspomniani tutaj potomni zaczynają mieć różne interpretacyjne problemy.
Ba, zdarza się często, że problemów tych w ogóle nie dostrzegają, przywykli bowiem
do posługiwania się w swoich dociekaniach kwestionariuszami, które od dawna
nie zawierają już właściwych pytań, ich zaś wyobraźnia jest w pewnym sensie
„niekompatybilna” z egzotycznym światem przedstawień utrwalonych w dziełach
dawnych pisarzy. Niniejszy artykuł traktuje, oczywiście, przede wszystkim o twórczości największego poety dawnej Polski, przy okazji jednak celem miało być tu
także ukazanie rozmaitych pożytków poznawczych płynących właśnie z systematycznego ćwiczenia wyobraźni.
W roku 1561 (lub najpóźniej w pierwszej połowie roku następnego)3 krakowską
1
2
3
N. F r y e, The Educated Imagination. Bloomington, Ind., 1964, s. 96.
Ibidem, s. 134–135.
O dacie wydania poematu pisała P. B u c h w a l d - P e l c o w a (Dawne wydania dzieł Jana Kochanowskiego. Warszawa 1993, s. 25).
http://rcin.org.pl
6
ROZPRAWY I ARTYKUŁY
oficynę Matysa Wirzbięty opuściła Zuzanna, niewielki poemacik Jana Kochanowskiego, jeden z pierwszych drukowanych tekstów początkującego wówczas poety,
z dodaną na końcu sławną pieśnią, zaczynającą się od słów „Czego chcesz od nas,
Panie, za twe hojne dary”. Sama Zuzanna jest dziełkiem, któremu trudno odmówić,
oczywiście, pewnych literackich walorów, dodatek przyćmił wszakże jej sławę i po
dziś dzień uchodzi za jedno z arcydzieł dawnej polskiej poezji. W swoim czasie
Wiktor Weintraub nazwał go nawet „manifestem renesansowym”4, słusznie chyba
przyjmując, że znalazła w nim swoje wyraźne odzwierciedlenie nowa postawa poety
wobec świata, charakterystyczna dla epoki, w której utwór powstał. Weintraub
pisał zatem:
Poemat to religijny, napisany ku chwale Boga. Jednocześnie jednak opiewa on świat, wspaniałość,
piękno i harmonię tego świata. W porównaniu z Bogiem ziemię można nazwać „niską”, tym niemniej jej
doskonałość jest odbiciem boskiej wielkości i świadectwem boskich dobrodziejstw. W wierszu Kochanowskiego Bóg wielbiony jest poprzez to, co stworzył, ale cały utwór przepojony jest głębokim optymizmem5.
Przytoczony fragment utrzymany jest w tradycyjnym, zdecydowanie burckhardtowskim duchu: hymn miałby w tym ujęciu stanowić kolejną egzemplifikację
owego renesansowego „odkrycia świata”, o którym 100 lat wcześniej pisał szwajcarski historyk. Dzisiaj zdajemy sobie dobrze sprawę z różnych wpisanych w tę
koncepcję renesansu uproszczeń i dlatego nie będę tutaj z nią dyskutował. Zrobili to już inni. Z naszego punktu widzenia ważniejsze jest coś innego. W świetle
całego dalszego wywodu Weintrauba pieśń Kochanowskiego okazuje się bowiem
tylko manifestacją pewnej postawy, występującej również w niektórych innych
wczesnych utworach poety, ale nie manifestem. Żeby mogła nim być, musiałaby
zawierać jakiś program działań. Za manifest poetycki można w tym sensie uznać
np. Muzę, ale nie pieśń Czego chcesz od nas, Panie... Utwór ten jest tylko punktem
wyjścia, opisem początku drogi, którą miał w przyszłości podążyć poeta.
Nie wiadomo zresztą, czy już w latach sześćdziesiątych przewidywał, dokąd go
ta droga zaprowadzi. Utrwalone w hymnie pierwsze na niej kroki wiodą od contemplatio, poprzez admiratio, do laudatio Creatoris. Trudno jednak oprzeć się przy
okazji wrażeniu, iż przedmiotem największego zachwytu jest dla Kochanowskiego
nie tyle sam świat rzeczy stworzonych, jego piękno i ład, ile raczej tajemnicza siła,
która powołała go do istnienia. Bóg, na co już wielokrotnie zwracano uwagę, występuje tutaj jako Summus Artifex, przypominający bardziej owego pojawiającego
się w Timajosie Platońskiego demiurga niż Stwórcę znanego z dzieł żydowskich
i chrześcijańskich teologów. Jako taki może on, a nawet powinien, stać się również
obiektem imitatio. Kochanowski nigdzie czegoś podobnego nie napisał, wnikliwe
spojrzenie na jego dalszą drogę twórczą, zwłaszcza zaś na jej późny, czarnoleski
etap, kiedy to, jak wszystko wskazuje, swojemu dziełu postanowił nadać ostateczny kształt, skłania jednak do postawienia tezy, iż tak właśnie uważał. Domysł ten
znajduje potwierdzenie także w tym, co wiemy na temat pewnych szerszych zjawisk
4
5
W. W e i n t r a u b, Manifest renesansowy. W: Rzecz czarnoleska. Kraków 1977.
Ibidem, s. 289. Nie bardzo jednak rozumiem, dlaczego drugi człon ostatniego zdania został poprzedzony spójnikiem „ale”.
http://rcin.org.pl
JACEK SOKOLSKI
Cosmopoiesis Jana Kochanowskiego
7
charakterystycznych dla kultury renesansu, w której przecież polski poeta na różne sposoby uczestniczył.
Niemal jednocześnie z Zuzanną ukazało się, tyle że w szwajcarskiej Bazylei, pierwsze, pośmiertne wydanie Poetices libri septem Juliusa Caesara Scaligera. Ta czasowa zbieżność jest, oczywiście, sprawą czystego przypadku. Nie wiemy, czy Kochanowski kiedykolwiek przestudiował to dzieło, ale na pewno nie mógł go znać
w momencie, gdy układał hymn dołączony później do Zuzanny. Zaraz na początku,
w rozdziale otwierającym pierwszą księgę dzieła, Scaliger dowodził wyższości poezji
nad innymi pokrewnymi sztukami. Przewaga ta miała, jego zdaniem, wynikać przede
wszystkim z faktu, że o ile przedstawiciele tych ostatnich jedynie naśladują rzeczywistość, można ich zatem porównać do mimów albo aktorów, o tyle poeta zdolny
jest sam tworzyć rzeczy nieistniejące, stając się w ten sposób niejako „drugim
Bogiem”. Według Scaligera dobrze zdawali sobie z tego sprawę już starożytni greccy mędrcy, którzy znaczenie słowa „poeta” („poietēs”) wywodzili od „tworzyć” lub
„robić” („pará tò poieīn”)6.
Mogłoby się zatem wydawać, że Scaliger przeciwstawia się tutaj dominującemu
dotąd w myśli chrześcijańskiej poglądowi, który przed wiekami św. Augustyn zamknął w zwięzłej, często przez różnych późniejszych autorów przywoływanej formule: „Creatura non potest creare”. Sprawa jest jednak nieco bardziej skomplikowana, co znalazło swoje odzwierciedlenie już choćby w starożytnych przekładach
początkowych fragmentów Księgi Rodzaju i w komentarzach do niej. W hebrajskiej
Biblii termin „bara [tworzyć]” był rzeczywiście zarezerwowany tylko dla Boga7. Tłumacze Septuaginty, starając się go oddać, z dość oczywistych względów nie chcieli
w tym kontekście używać kojarzących się im chyba z platońską tradycją greckich
czasowników „demiurgeīn” lub „poieīn”. Dlatego posłużyli się rzadszym i nieco bardziej wyszukanym czasownikiem „ktídzein [zakładać]”, wywodzącym się od rzeczownika „ktístēs”, pierwotnie oznaczającego właściwie założyciela miasta. Jego odpowiednikiem był odnoszony często do Boga przez pisarzy łacińskich termin „Conditor” (występujący np. na początku sławnego hymnu św. Ambrożego Aeterne rerum
Conditor...)8. Nie wszyscy jednak autorzy wczesnochrześcijańscy równie skrupulatnie i konsekwentnie trzymali się tych terminologicznych rozróżnień. Tak więc
św. Atanazy w swojej obronie Symbolu nicejskiego pisał:
Bóg [...] tworzy i tworzenie (tò ktídzein) przypisuje się również człowiekowi [...]. Ale czy Bóg tworzy
tak samo, jak czynią to ludzie? [...] Porzuć tę myśl: terminy te inaczej rozumiemy w odniesieniu do Boga,
6
7
8
J. C. S c a l i g e r, Poetices libri septem [...] ad Sylvium filium. Basileae 1561, s. 3: „Sola poesis haec
omnia complexa est, tanto quam artes illae excellentius, quod ceterae (ut dicebamus) res ipsas, uti
sunt, repraesentant, veluti aurium pictura quadam, at poeta et naturam alteram, et fortunas plures
etiam; ac sese demum isthoc ipso perinde ac Deum alterum efficit. Nam quae omnium opifex condidit,
eorum scientiae tamquam actores sunt, poetica vero quum et speciosius quae sunt, et quae non sunt,
eorum speciem ponit; videtur sane res ipsas non ut alae, quasi histrio, narrare, sed velut alter Deus
condere, unde cum eo commune nomen ipsi non a consensu hominum, sed a naturae providentia
indutum videatur. Quod nomen Graeci sapientes ubi commodissime pará tò poieīn effinxissent [...]”.
Zob. M. M a c k, Sidney’s Poetics: Imitating Creation. Washington, D.C., 2004, s. 84–86.
Formy „condere” oraz „condidit” w odniesieniu zarówno do Stwórcy, jak i do poety pojawiają się
zresztą przecież także w przytoczonym tu w przypisie 6 fragmencie Poetyki S c a l i g e r a.
http://rcin.org.pl
8
ROZPRAWY I ARTYKUŁY
a inaczej w odniesieniu do ludzi. Bóg bowiem tworzy tak, że powołuje nieistniejące do istnienia, nie
potrzebując do tego celu niczego, człowiek natomiast pracuje w pewnym istniejącym już wcześniej
materiale (hypokeiménē hýlē)9.
We fragmencie tym, mimo że ludzkie działania twórcze zostają bardzo wyraźnie
odróżnione od Boskich, określono je jednak za pomocą czasownika zastrzeżonego
zwykle dla tych drugich. Nie brakowało wszakże autorów postępujących odwrotnie.
W łacińskiej wersji Recognitiones Klemensa Rzymskiego, jedynej, jaka dotrwała do
naszych czasów, Bóg występuje jako „artifex” i „opifex”, którymi to terminami Cyceron, Seneka, Chalcydiusz i inni rzymscy pisarze oddawali zwykle Platońskie
„demiurgós”. Repertuar tych określeń był zresztą szerszy, obejmował również słowa
takie, jak „fabricator”, „genitor”, „aedificator” czy wreszcie „architectus”. Wszystkie
one będą powracały w dziełach łacińskich autorów chrześcijańskich, nawet jeśli
skądinąd większość z nich w teorii odróżniała Boży modus operandi od poczynań
Platońskiego demiurga, które jako jedyne mogły być w praktyce naśladowane przez
ludzi10. Jego działania zmierzały w zasadzie tylko do przekształcenia chaotycznej
i bezkształtnej pierwotnej materii (hýlē) w uporządkowany i racjonalny kosmos.
Warto zauważyć przy okazji, że Scaliger najwyraźniej jego właśnie miał na myśli,
nazywając poetę drugim Bogiem11, następna księga Poetyki nosiła bowiem tytuł
Hýle i traktowała o języku jako materii, z której poeta kształtuje swoje dzieło,
o metrum, rytmie, stopach, miarach wierszowych oraz strofach. Oczywiście, jeśli
przyjmiemy tradycyjny, arystotelesowski punkt widzenia, zwłaszcza owe miary
i strofy nie są już właściwie materią poezji, lecz jej formą; te subtelne filozoficzne
rozróżnienia nie będą nas jednak dalej zajmować, ponieważ nie poglądy Scaligera
stanowią główny przedmiot podjętych tutaj rozważań. Warto wszakże również pamiętać, że tytuł owej drugiej księgi jego dzieła to tylko pewna metafora, język zaś
jako taki jest przecież w gruncie rzeczy bytem par excellence „hylemorficznym”.
Poglądy Scaligera przedstawiłem tutaj zresztą nie dlatego, że dzieło jego wywarło jakiś bezpośredni wpływ na twórczość Kochanowskiego, nie mamy na to bowiem,
9
10
11
Cyt. za: M. C. N a h m, The Theological Background of the Theory of the Artist as Creator. „Journal
of the History of Ideas” 8 (1947), nr 3, s. 364.
Sytuację komplikował zresztą dodatkowo fakt, iż w samej Biblii, konkretnie zaś w rozdziale 11
Księgi Mądrości, najpierw czytamy o wszechmogącej ręce Boga, która „świat stworzyła z bezładnej
materii” (w. 17), a nieco dalej dowiadujemy się o Stwórcy, że „wszystko urządził według miary
i liczby, i wagi” (w. 20). Księga ta została napisana po grecku najprawdopodobniej w Aleksandrii
w II w. p.n.e. Można w niej znaleźć wiele podobnych śladów wpływu myśli greckiej, nic tedy dziwnego, że Żydzi, a później również protestanci nie zaliczali jej do kanonu Pisma, katolicy jednak
uznawali ją za kanoniczną (czy może ściślej: deuterokanoniczną).
Jest to o tyle interesujące, że np. polemizując z Cardanem w swoich ogłoszonych po raz pierwszy
w Paryżu w r. 1557 Exotericae exercitationes J. C. S c a l i g e r nie tylko bronił Arystotelesa przed
zarzutem, iż Bóg jest dla niego raczej „administratorem” wszechświata niż jego przyczyną sprawczą
(causa efficiens), ale przy okazji zaatakował również współczesnych sobie renesansowych zwolenników neoplatonizmu, koronnym zaś argumentem, którym się w tym przypadku posłużył, aby
wykazać podstawową sprzeczność między platonizmem a chrześcijaństwem, był właśnie fakt, iż
w Timajosie ich starożytny mistrz przedstawił Boga jako rzemieślnika zręcznie przetwarzającego
pierwotną materię, a nie jako Stwórcę powołującego do istnienia świat ex nihilo. Zob. K. S a k am o t o, Creation, the Trinity and Prisca Theologia in Julius Caesar Scaliger. „Journal of the Warburg
and Courtauld Institutes” 73 (2010).
http://rcin.org.pl
JACEK SOKOLSKI
Cosmopoiesis Jana Kochanowskiego
9
jako się rzekło, żadnych wyraźnych dowodów. Ważniejsze jest chyba coś innego:
Poetyka wpisuje się w pewien szerszy kontekst dokonującej się w dobie renesansu
radykalnej zmiany paradygmatu, o której nie tak dawno pisał Giuseppe Mazzotta
w swojej książce łączącej trzy podstawowe zalety: mądrej, cechującej się pięknym
stylem i krótkiej12. Książka ta, czy może raczej książeczka, to właściwie zbiór kilku
studiów poświęconych różnym tekstom, poczynając od Baśni o Orfeuszu Poliziana,
a kończąc na Burzy Szekspira, Nowej Atlantydzie Bacona i Don Kichocie Cervantesa. Głównym jej przedmiotem jest proces „wynajdywania”, a nie, jak chciał Burckhardt, „odkrywania” świata, a także sama idea tworzenia go za pomocą „utopii,
magii, nauki, sztuki oraz teatru”, wyobrażeniowych elementów, których wzmożone
występowanie miało, zdaniem Mazzotty, charakteryzować właśnie ową fundamentalną zmianę paradygmatu odróżniającą renesans od epoki poprzedniej13. Nie
zajmuje się w niej natomiast autor obszernymi poematami ułożonymi przez Du
Bartasa i Tassa, których głównym tematem jest szczegółowy opis stworzenia świata przez Boga, chociaż pojawienie się tych dzieł pod koniec XVI w. odnotowuje
przelotnie jako jeden z wielu symptomów opisywanych przez siebie przemian ideowych i estetycznych. Zapowiada również przy okazji powstanie nowej książki im
właśnie poświęconej. Jego wizja owych dokonujących się w renesansie transformacji została siłą rzeczy tylko szkicowo zarysowana, znajdujemy też w jej ramach
trochę uproszczeń, które mogłyby bez wątpienia skłaniać do dyskusji. Taka dyskusja nie jest jednak tutaj do niczego potrzebna, dotyczyłaby bowiem wyłącznie
pewnych szczegółowych, z naszego punktu widzenia niezbyt istotnych, kwestii.
Wypada z niej zatem po prostu zrezygnować.
Wspomniana wcześniej zasadnicza zmiana paradygmatu, do której doszło
u progu epoki nowożytnej, polegać miała, zdaniem Mazzotty (który zresztą nie jest
chyba w tym punkcie szczególnie oryginalny), głównie na stopniowym odejściu od
dominującej dotąd postawy wobec świata. Dla ludzi średniowiecza był on przede
wszystkim gigantyczną księgą spisaną przed wiekami digito Dei. Jej sens rozpoznawano wówczas głównie dzięki kontemplacji i stałemu konfrontowaniu uzyskanych w ten sposób wyników z przesłaniem drugiej wielkiej księgi – Biblii, która
miała przecież tego samego Autora. Renesans natomiast wyrażał siebie nie poprzez
kontemplację zastanej rzeczywistości, lecz raczej w działaniu, zwłaszcza zaś w rozmaitych aktach tworzenia. W przedmowie do swojej książki Mazzotta pisał:
Nowoczesny świat nie jest już dłużej, jak to było w wiekach średnich, księgą, która istniała przed
nami i której znaki staramy się odcyfrować w świetle zasad wywiedzionych z biblijnej hermeneutyki.
Nowoczesny świat [...] został stworzony przez ludzką sztukę i wolę. Może on być labiryntem albo zupełnie racjonalną naukową utopią nakreśloną przez Campanellę czy Bacona. Jest on jednak światem
ludzkim, jego zaś emblematem jest dzieło sztuki14.
Kontemplacja jako taka oczywiście nie przestaje być dla wielu renesansowych
autorów ważna, wiązałoby się to bowiem ostatecznie z zakwestionowaniem wartości nauk płynących z lektury dzieł różnych starożytnych filozofów, którzy, jak
12
13
14
G. M a z z o t t a, Cosmopoiesis: The Renaissance Experiment. Toronto 2001.
Ibidem, s. XIII.
Ibidem.
http://rcin.org.pl
10
ROZPRAWY I ARTYKUŁY
choćby Arystoteles w księdze X Etyki nikomachejskiej, zapewniali, że to właśnie
kontemplacja jest dla ludzi jedynym źródłem prawdziwego szczęścia15. W teorii
zatem vita activa nie zdobyła sobie żadnej wyraźnej przewagi nad życiem kontemplacyjnym. W praktyce, a więc w życiu społecznym, sprawy miały się zapewne
inaczej, z punktu widzenia podjętych tutaj rozważań to jednak zagadnienie raczej
drugorzędne16. Istotniejsze staje się coś innego. Dla wielu renesansowych twórców
filozoficzna kontemplacja porządku świata nie jest już zwykle celem samym w sobie. Staje się ona raczej tylko pewnym punktem wyjścia dla ich dalszej twórczej
aktywności. Człowiek renesansu to według Mazzotty przede wszystkim homo
aestheticus, kontempluje on, podobnie jak przynajmniej niektórzy jego średniowieczni poprzednicy, piękno istniejącego świata, który jednak nie jest przecież
doskonały, co prowokować może do podjęcia próby jego swoistej dekonstrukcji,
a niekiedy wręcz do kreowania zupełnie nowych światów. W tej bardzo szczególnej
sytuacji:
Utwór poetycki [...] jest symbolicznym locus, w którym światy rzeczywiste, możliwe i alternatywne
zostały wyobrażone i pozwolono im na wzajemną konfrontację. Jest tu jednak również coś więcej. Poezja
w renesansie rozumiana bywa na różne sposoby. Neoplatonicy i neoarystotelicy widzieli ją odmiennie:
jako fantastyczną operację wyobraźni [...], ale także jako produkcję i naśladowanie. [...] Zawsze też,
przynajmniej od czasów Dantego, poezja była rozumiana jako teren dialogu wszystkich sztuk [...]17.
Ten dialog sztuk i nauk prowadzi w konsekwencji do systematycznego konfrontowania różnych punktów widzenia, rozmaitych tradycji filozoficznych i religijnych,
które, jakby przeglądając się w sobie nawzajem i przenikając, dają w efekcie pewną
encyklopedyczną zbitkę, której wyraźnie zaznaczające się i przybierające rozliczne
formy istnienie stanowi, zdaniem Mazzotty, szczególną właściwość renesansowej
praktyki literackiej.
Po tych, może nieco zbyt rozbudowanych, wstępnych uwagach powrócić wypada
do – stanowiącego główny temat podjętych tutaj rozważań – problemu owej renesansowej cosmopoiesis uprawianej przez Kochanowskiego. Podstawową kwestią,
którą spróbujemy rozstrzygnąć, jest pytanie, czy tworząc swój poetycki świat był
on tylko kolejnym wcieleniem owego Platońskiego demiurga, występując jako typowy renesansowy poeta faber, czy też w swoich działaniach usiłował niekiedy
również naśladować chrześcijańskiego Boga, którego moc była większa, a kompetencje bardziej rozległe. Odpowiedź na to pytanie jest o tyle trudna, że sam poeta
w tych kwestiach właściwie się nie wypowiadał, skazani zatem jesteśmy jedynie na
wnioski płynące z analizy jego dzieł.
15
16
17
O tych zagadnieniach pisałem nieco szerzej w artykule Sub tegmine tiliae. Arkadyjskie „otia” Jana
Kochanowskiego (w zb.: Staropolskie Arkadie. Red. J. D ą b k o w s k a - K u j k o, J. K r a u z e - K a r p i ń s k a. Warszawa 2010).
Jest zresztą sprawą wielce wątpliwą, czy kiedykolwiek w praktyce społecznej vita contemplativa
zdobyła sobie jakąś przewagę nad konkurencyjnymi modelami życia. Dotyczy to również wieków
średnich. Nie można zapominać, że piśmiennictwo tego okresu, stanowiące główne źródło naszej
wiedzy na ten temat, było w przytłaczającej swojej większości dziełem duchownych i siłą rzeczy
reprezentowało ich system wartości i oczekiwań.
M a z z o t t a, op. cit., s. XIV.
http://rcin.org.pl
JACEK SOKOLSKI
Cosmopoiesis Jana Kochanowskiego
11
Demiurgiczny aspekt owej twórczej aktywności Jana z Czarnolasu jest oczywisty. Demiurg Platona tylko przekształca pierwotny chaos w kosmos. To w gruncie
rzeczy specyficzny demon porządku. Również Kochanowski, jak każdy poeta, nie
tworzy ex nihilo – swój świat konstruuje ze słów, które w większości istniały przed
nim, chociaż zdarza mu się z rzadka wprowadzać różne neologizmy, i one jednak
najczęściej są wyłącznie kalkami lub spolszczeniami wyrazów pochodzących z innych języków18. Ta językowa „hýlē”, jak ją określił w swojej Poetyce Scaliger, to
materia prima poezji, którą dzisiaj nazywamy zwykle po prostu językiem naturalnym.
Nie jest on, oczywiście, czystym, bezkształtnym chaosem, obowiązuje bowiem w jego
ramach pewien pierwotny porządek, opisywana m.in. przez gramatykę wewnętrzna
logika. Podstawowe zadanie każdego poety polega zatem na przekształceniu owego
naturalnego języka w język artystyczny. Posługując się terminologią XX-wiecznej
semiotyki można powiedzieć, że poeta konstruuje w tym celu pewien „wtórny system modelujący”. W efekcie jego nałożenia na język naturalny powstaje właśnie
język artystyczny, ten zaś, jak utrzymywał kiedyś Jurij Łotman, „jest w swej istocie
określonym modelem świata”19. Wolno zatem przyjąć, że podjęty przez Kochanowskiego trud stworzenia nowego polskiego języka artystycznego, dość wyraźnie odbiegającego od wcześniejszych podobnych konstrukcji, które poeta mógł łatwo
znaleźć w twórczości swoich poprzedników (np. Marcina Bielskiego, ale zwłaszcza
Mikołaja Reja), był prawdziwym punktem wyjścia całej jego literackiej cosmopoiesis.
W oczach wielu współczesnych Kochanowskiemu czytelników ten aspekt jego poetyckiej aktywności przesądzał niewątpliwie o szczególnym miejscu, jakie zajął on
wśród rodzimych twórców. Jan Januszowski w znanym wstępie do zbiorowej
edycji jego dzieł, tłumacząc przyczyny, które spowodowały, że zgromadził je wszystkie w jednym tomie, pisał m.in.:
Po czwarte, abym dogodzić mógł częścią tym, którzy pragnęli, aby wszytki rzeczy jego na świat
wydane były, częścią też tym, którzy by się radzi przypatrzyli i ozdobie rzeczy samej, i położeniu słów,
jakim porządkiem iść by słusznie miały, w czym widzę, że nad wszytki insze przodkował barzo20.
Wypowiedź Januszowskiego brzmi dzisiaj, być może, trochę naiwnie, jednak
sam fakt, iż XVI-wieczni czytelnicy chcieli się od Kochanowskiego uczyć przede
wszystkim owego „położenia słów”, aby zrozumieć „jakim porządkiem iść by słusznie miały”, dobrze chyba świadczy o ich zdrowym rozsądku, ale także o umiejętności uchwycenia tego, co naprawdę istotne. Przywołany tutaj na wstępie Northrop
Frye zauważył kiedyś nie bez racji, że poeci często nie są od innych ludzi ani mądrzejsi, ani głupsi – tym, co ich wyróżnia, jest właśnie umiejętność układania słów
w odpowiednim porządku21. W jakiej mierze wspomniane „położenie słów” w dziełach czarnoleskiego poety stanowi produkt jego własnej inwencji, w jakiej zaś na-
18
19
20
21
Pamiętać zresztą należy, iż Kochanowski był przecież poetą dwujęzycznym. Jest wszakże rzeczą
wielce charakterystyczną, że w swojej poezji unikał konsekwentnie makaronizaowania. Inaczej
rzecz się miała z jego listami, w których, zgodnie z humanistyczną modą, systematycznie przetykał
polski tekst łacińskimi wstawkami.
Ju. Ł o t m a n, Struktura tekstu artystycznego. Przeł. A. T a n a l s k a. Warszawa 1984, s. 30.
Jan Kochanowski. Kraków 1585, k. IVv.
Niestety, po latach nie jestem już dzisiaj w stanie dokładnie zlokalizować tej jego wypowiedzi.
http://rcin.org.pl
12
ROZPRAWY I ARTYKUŁY
śladowania klasycznych i zachodnioeuropejskich wzorów, to kwestia osobna.
W każdym razie wykreował on stopniowo pewien własny model artystycznego języka, stanowiący materię, z której dalej formował swoje poetyckie światy, nieustannie przy tym eksperymentując i wsłuchując się w reakcje odbiorców22, co sprawiało, że i sam język wciąż się zmieniał, dostosowując się do nowych zadań stawianych
przed nim przez poetę. Kierunek tych przemian nie jest dzisiaj łatwy do uchwycenia
m.in. dlatego, że chronologia twórczości Kochanowskiego nie da się w sposób precyzyjny i ostateczny ustalić. Pieśni i Fraszki np. pisał on przez wiele lat, ale w przypadku większości utworów znamy tylko ich ostateczny kształt, jaki przybrały
w drukowanych edycjach z połowy lat osiemdziesiątych XVI wieku. W tym miejscu
nie musimy jednak na szczęście wchodzić głębiej w te skomplikowane z samej swej
istoty kwestie.
Cosmopoiesis w twórczości Kochanowskiego realizuje się zatem na różnych
poziomach, poczynając od sposobu stylistycznej i wersyfikacyjnej organizacji wypowiedzi. Każdy pojedynczy utwór, nawet dwuwierszowa fraszka, staje się swoistym
„mikrokosmosem”, jednolitą, uporządkowaną całością, reprezentującą pewną
szerszą kategorię (w tym przypadku gatunek literacki). Dotyczy to, oczywiście, nie
tylko Kochanowskiego, lecz właściwie każdego poety, chociaż nie wszyscy w równie
świadomy sposób próbowali z tych „mikroświatów” konstruować większe całości,
imitując niejako przy okazji Boski akt stworzenia opisany w hymnie Czego chcesz
od nas, Panie...
Układając swoje poetyckie zbiory autor Fraszek, Trenów czy Pieśni był ich
„budowniczym”, czyli – jak sam mówił – „cieślą, który to mistrował”, a zatem demiurgiem-architektem, w przemyślny sposób łączącym ze sobą przygotowane
wcześniej elementy. Kochanowski podzielał niewątpliwie charakterystyczną dla
wielu renesansowych literatów fascynację architekturą jako sztuką tworzenia pięknej i uporządkowanej harmonijnie przestrzeni23. Stąd też w jego twórczości od
czasu do czasu pojawiają się „architektoniczne” metafory, wywodzące się zapewne
z dobrze mu znanej starożytnej teorii retorycznej, w której ramach dość często
powracała przypominana przez różnych autorów analogia między sztuką literackiej
kompozycji a umiejętnością wznoszenia budowli24. Nawet w przywoływanym już
tutaj liście do Zamojskiego, przyznając, iż Odprawa nie została napisana całkiem
zgodnie z regułami, posłużył się Kochanowski łacińskim określeniem „ad amussim”,
22
23
24
Bardzo symptomatyczny jest pod tym względem znany fragment listu J. K o c h a n o w s k i e g o
do J. Zamojskiego poprzedzającego wydanie Odprawy posłów greckich (Oprac. T. U l e w i c z. Wyd.
12, przejrz. i uzup. Wrocław 1974, s. 4. BN I 3): „Rzeczy też drugie nie wedla uszu naszych. Inter
caetera trzy są chory, a trzeci jakoby greckim chorom przygania, bo oni już osobny characterem
do tego mają: nie wiem, jako to w polskim języku brzmieć będzie. Ale w tym niech będzie arbitrium
W.M., albo raczej we wszytkim”.
Zob. m.in. P. P a l m e, Ut architectura poesis. W zb.: Idea and Form: Studies in the History of Art.
Ed. N. G. S a n d b l a d. Stockholm 1959. – G. G o e b e l, Poeta Faber. Erdichtete Architektur in
der italianischen, spanischen und französischen Literatur der Renaissance und des Barock. Heidelberg 1971. – D. C o w l i n g, Building the Text: Architecture as Metaphor in Late Medieval and
Early Modern France. Oxford 1998. – R. E r i k s e n, The Building in the Text: Alberti to Shakespeare
and Milton. University Park, Penn., 2001.
Pisał o tym L. M. G r i f f i n (The Edifice Metaphor in Rhetorical Theory. „Speech Monographs” 27
á1960ñ).
http://rcin.org.pl
JACEK SOKOLSKI
Cosmopoiesis Jana Kochanowskiego
13
czyli dosłownie: ‛według ciesielskiego sznurka’. We Fraszkach (I 87) zaś czytamy
np.:
Najdziesz tu fraszkę dobrą, najdziesz złą i śrzednią,
Nie wszytkoć mury wiodą materyją przednią.
Z boków cegłę rumieńszą i kamień ciosany,
W pośrzodek sztuki kładą i gruz brakowany25.
Wiersz otwierający ten utwór stanowi być może, jak to już wcześniej zauważano, nawiązanie do epigramatu Marcjalisa (I 16):
Sunt bona, sunt quaedam mediocria, sunt mala plura
quae legis hie. aliter non fit, Avite, liber26.
Rzymski poeta poprzestał jednak na prostym stwierdzeniu faktu, że w jego
zbiorze ów Avitus może znaleźć wiersze dobre, średnie i złe, których jest zresztą
więcej, dodając tylko, iż było to nieuniknione. Kochanowski nie ogranicza się do
tak banalnej w gruncie rzeczy konstatacji. W jej miejsce wprowadza rozbudowaną
metaforyczną konstrukcję, nawiązującą dość wyraźnie do wspomnianej tutaj
wcześniej tradycji retorycznej. Mógł mieć przecież w pamięci np. krótki fragment
Institutio oratoria Kwintyliana (VIII 63), w którym ten porównywał sytuację mówców
do sytuacji ludzi wznoszących budowlę z nieobrobionych kamieni, by na koniec
stwierdzić: „Nie możemy ociosać ani wypolerować naszych słów, żeby uczynić je
bardziej pasującymi do siebie, musimy zatem wziąć je takie, jakie są, i wybrać dla
nich odpowiednie położenie”27. Kwintylian mówił tylko o szyku wyrazów, Kochanowski pisał o kompozycji zbioru poetyckiego, zasada pozostaje jednak ta sama:
właściwy porządek, a nie jakość lub forma materiału decydują o wszystkim.
Przytoczona fraszka Kochanowskigo jest, oczywiście, przejawem autorskiej
kokieterii, bez wątpienia bowiem nie włączył on do swojego zbioru żadnego epigramatu, o którego niskiej wartości artystycznej byłby całkowicie przekonany. Wiemy,
że dokonał pewnej selekcji, o czym świadczy choćby fakt, iż części fraszek w owym
tomie nie opublikował, uczynić to miał dopiero po jego śmierci Januszowski. Przeprowadzając ten wybór poeta postępował niekiedy w sposób dość bezwzględny.
Fraszki 82, 83 i 84 z Ksiąg pierwszych to trzy dystychy wydobyte z cyklu Na XII
tablic ludzkiego żywota, który w całości ukazał się dopiero w wydaniu Fragmentów
z 1590 roku28. Były więc one owym „gruzem brakowanym”, który trafił do Fraszek
jako materiał pochodzący z rozbiórki innej, zapewne dla autora mniej istotnej,
budowli poetyckiej. W Pieśniach natomiast znajdujemy przecież (jako utwór 14
25
26
27
28
J. K o c h a n o w s k i, Fraszki. Oprac. J. P e l c. Wyd. 3, przejrz. Wrocław 1998, s. 44. BN I 163.
Na to nawiązanie do Marcjalisa zwraca uwagę P e l c w swoim komentarzu (w: jw.).
K w i n t y l i a n, Institutionis oratoriae libri duodecim. Ed. F. O. M e i s t e r. T. 2. Lipsiae 1887, s. 90:
„differenda igitur quaedam et praesumenda, atque ut in structuris lapidum impolitorum, loco quo
convenit quodque ponendum, non enim recidere ea nec polire possumus, quo coagmentata se magis
iungant, sed utendum iis, qualia sunt, eligendaeque sedes”.
Oczywiście, trudno wykluczyć, iż utwory pojawiające się we Fraszkach to tylko zaczątek cyklu,
który poeta ukończył dopiero później. Wydaje się jednak, że było raczej odwrotnie, czego starałem
się dowieść w artykule Cursus aetatis. O cyklu „Na XII tablic ludzkiego żywota” Jana Kochanowskiego („Roczniki Humanistyczne” 56 á2008ñ, z. 1).
http://rcin.org.pl
14
ROZPRAWY I ARTYKUŁY
Ksiąg wtórych) m.in. wydobytą z ogłoszonej drukiem kilka lat wcześniej Odprawy
posłów greckich znaną pieśń chóru zaczynającą się od słów „Wy, którzy Pospolitą
Rzeczą władacie”. Tutaj wszakże sytuacja jest chyba nieco bardziej skomplikowana.
Nie wiemy, jak długo Kochanowski pracował nad kompozycją zbioru, którego wydania zresztą nie dożył. Jest całkiem prawdopodobne, że jakiś jego zarys i wstępna
koncepcja istniały już w momencie, gdy wysyłał Zamojskiemu pospiesznie przepisany tekst Odprawy, do którego włączył pieśń ułożoną pierwotnie z zupełnie innym
przeznaczeniem. Lecz są to kwestie, których prawdopodobnie nigdy nie uda się
nam ostatecznie rozstrzygnąć. Niezależnie wszakże od tego, czy pieśń została napisana jako część Odprawy, czy trafiła do niej z czegoś, co później miało się stać
zbiorem zatytułowanym Pieśni, jaki dzisiaj znamy, jedno wydaje się pewne: Kochanowski był literackim architektem swobodnie operującym zgromadzonym wcześniej
materiałem. Ten sam element mógł się powtarzać, jeśli tylko dobrze wpisywał się
w logikę nowej całości. Trzeba zresztą zauważyć, że poeta nie popadał pod tym
względem w przesadę.
Na twórczość Kochanowskiego można chyba patrzeć w dwojaki sposób. Można
ją czytać w porządku diachronicznym, śledząc jej rozwój, będący wynikiem pojawiania się kolejnych tekstów. Jakimś utrudnieniem jest fakt, że sama chronologia
da się ustalić tylko do pewnego stopnia. Drugi sposób to próba odtworzenia ostatecznego kształtu, w jakim poeta postanowił zachować swój dorobek. Nie ulega
wątpliwości, że pod koniec życia zdecydował się go uporządkować, nadając mu
postać przeznaczoną dla potomnych. W tej perspektywie chronologia powstania
poszczególnych fraszek, pieśni lub łacińskich elegii schodzi na plan dalszy (chociaż,
oczywiście, nie jest bez znaczenia, gdy przystępujemy do ich interpretacji). Problem
polega jednak na tym, że Kochanowski zmarł nagle, pozostawiając Januszowskiemu zadanie opublikowania reszty swojej spuścizny. Nie wiemy zatem, w jakim
stopniu edycja zbiorowa poezji, ogłoszona przez tego ostatniego rok po śmierci
autora, odzwierciedlała jego intencje. Nie objęła ona zresztą przecież całej jego
twórczości, nawet tych dzieł, które wcześniej ukazały się drukiem osobno. Brakuje w niej choćby Fraszek i Psałterza. Wydaje się wszakże pewne, że Kochanowski
stworzył wizję kształtu, w jakim jego poetyckie dokonania będą w przyszłości przemawiać do czytelników. Niewątpliwie rozmawiał o tych sprawach z Januszowskim,
którego późniejsze działania w jakiejś mierze, chociaż nie do końca, oddawały intencje poety. Z braku stosownej dokumentacji skazani jesteśmy jednak w tej kwestii tylko na snucie rozmaitych domysłów. W każdym razie to właśnie przygotowywane pod koniec życia wydanie zbiorowe miało chyba stanowić zwieńczenie i podsumowanie owej cosmopoiesis czarnoleskiego poety, było owym horacjańskim
monumentum, które zgodnie z jego wolą trwać powinno dalej w pamięci przyszłych
pokoleń. Miało też być ono precyzyjnie uporządkowaną całością, gdzie poczesne
miejsce zajmowałyby wyraźnie wyodrębnione jednogatunkowe zbiory, każdy z nich
zaś stanowiłby efekt nie tylko kumulacji materiału poetyckiego, lecz również jego
przemyślanej selekcji – osobny świat zorganizowany według pewnych ściśle określonych reguł. Zasady te były inne we Fraszkach, inne w Trenach, a jeszcze inne
w Pieśniach. Psałterz pominiemy, ponieważ z oczywistych powodów jego kompozycją nie kierowała inwencja samego Kochanowskiego.
http://rcin.org.pl
JACEK SOKOLSKI
Cosmopoiesis Jana Kochanowskiego
15
Kosmogoniczny aspekt najwyraźniej występuje w konstrukcji Fraszek. Są one poetycką budowlą, co wynika choćby z przytoczonej tutaj wcześniej fraszki I 87, lecz
budowlą bardzo szczególną, owym labiryntem o „ścieżkach mylnych”, pojawiającym
się w utworze 29 Ksiąg trzecich29. W centralnym punkcie tego labiryntu rośnie
czarnoleska lipa, z którą wiąże się cały zespół symbolicznych sensów: wyznacza
ona bowiem oś świata (axis mundi), jest drzewem kosmicznym, występującym
w różnych archaicznych modelach kosmologicznych, ale jednocześnie tradycyjnym
symbolem miłości i prokreacji, dla Kochanowskiego zaś również kreacji poetyckiej30.
Właściwie można by nawet uznać lipę za swoistą inkarnację albo epifanię jego
cosmopoiesis, znajduje się w samym centrum świata Fraszek, uosabiając siłę,
która ten świat powołała do istnienia.
Niezwykle różnorodny materiał poetycki został przez autora uporządkowany
w sposób, który dla czytelników nie był zapewne oczywisty. Nie będę go tutaj szczegółowo przedstawiać, gdyż uczyniłem to już wcześniej w innym miejscu31. W każdym
razie topografia zbioru została ukształtowana z użyciem dość skomplikowanego
systemu numerologicznych konstrukcji, odwołujących się do pitagorejskiej i neoplatońskiej symboliki liczb, przede wszystkim jednak do izopsefii, czyli praktyki
obliczania, za pomocą przyjętej uprzednio skali, liczbowej wartości poszczególnych
słów. Przed XVI-wiecznym czytelnikiem stawało zadanie o tyle trudniejsze, że fraszki w ówczesnych wydaniach nie były przecież numerowane. W ten sposób wpisana
w nie została pewna ukryta struktura, którą dostrzec mógł tylko bardzo specyficzny typ odbiorcy. Poeta zresztą bynajmniej nie zachęcał nikogo do podejmowania
wysiłków zmierzających do jej odnalezienia i rozwikłania. Wręcz przeciwnie, we
wspomnianej fraszce III 29 pisał:
Fraszki nieprzepłacone, wdzięczne fraszki moje,
W które ja wszytki kładę tajemnice swoje;
Bądź łaskawie Fortuna ze mną postępuje,
Bądź inaczej, czego snadź więcej się najduje.
Obrałliby się kiedy kto tak pracowity,
Żeby z was chciał wyczerpać umysł mój zakryty,
Powiedzcie mu niech próżno nie frasuje głowy,
Bo się w dziwny Labirynt i błąd wda takowy,
Skąd żadna Aryjadna, żadne kłębki tylne
Wywieść go móc nie będą, tak tam ścieżki mylne32.
Nie wchodząc dalej w kwestie związane z tym ukrytym porządkiem, który został
przez poetę wpisany w kompozycję zbioru, warto zwrócić uwagę na to, iż twierdzi
on wyraźnie, że we Fraszkach zawarł jakieś sekrety i że są to „tajemnice swoje”,
29
30
31
32
Warto może przypomnieć, że również Mazzotta pisał, iż świat wykreowany przez renesansowych
autorów może przyjmować postać labiryntu albo np. racjonalnej utopii naukowej.
Pisałem o tym szerzej w książce Lipa, Chiron i labirynt. Esej o „Fraszkach” (Wrocław 1998, rozdz. 2:
Poetycka dendrologia i „mieszaniec dziwny”).
Zob. ibidem, rozdz. 1: Ordo in varietate. Pomysły te twórczo rozwinął J. K r o c z a k w oczekującym
na druk artykule W labiryncie. O układzie „Fraszek”.
K o c h a n o w s k i, Fraszki, s. 135–136.
http://rcin.org.pl
16
ROZPRAWY I ARTYKUŁY
czyli że dotyczą one kwestii osobistych, a nie wielkich, kosmicznych problemów,
zaprzątających zwykle umysły uczonych i filozofów.
Zastanawiając się nad źródłem samego pomysłu, aby owe istotne osobiste treści ukrywać w tak skomplikowany sposób, z użyciem numerologicznych i izopseficznych spekulacji, wolno zapytać, co właściwie robił Kochanowski w kancelarii
Zygmunta Augusta. Mało na ten temat wiemy. Jest dość prawdopodobne, że zajmował się korespondencją dyplomatyczną. Mógł zatem trudnić się np. nadawaniem
oficjalnym listom monarchy lub kanclerza odpowiedniego kształtu stylistycznego.
Oprócz jednak owej oficjalnej korespondencji z obcymi dworami lub z wysokimi
urzędnikami państwowymi kancelaria wysyłała również listy adresowane do przebywających za granicą dyplomatów. Ta korespondencja w XVI w. na terenie całej
Europy zwykle nie była pisana „otwartym tekstem”, lecz kodowano ją w rozmaity
sposób. Powstawały wtedy dość liczne traktaty poświęcone sztuce układania szyfrów33, zachowało się też do naszych czasów wiele przykładów zaszyfrowanych
depesz dyplomatycznych. Stosowane przez poszczególne kancelarie szyfry nie były
zresztą wbrew pozorom trudne do złamania. Dysponujemy dzisiaj np. depeszą
sekretarza nuncjusza papieskiego dotyczącą różnych kwestii związanych z elekcją
Henryka Walezego. Depesza ta została nawet opublikowana i odszyfrowana34.
Z kręgu bliskich znajomych Kochanowskiego pochodzi list, w którym w kwietniu
1584 Stanisław Reszka donosił z Rzymu Janowi Zamojskiemu, że jeden z kardynałów wyraził zdziwienie faktem, iż oni obaj pisują do siebie po polsku lub po łacinie, „a cyfr żadnych nie używają”35. Czy Kochanowski sam parał się kodowaniem
korespondencji dyplomatycznej dworu krakowskiego, oczywiście nie wiemy, ale
jeśli nawet tego nie czynił, to z pewnością dobrze wiedział o podobnych działaniach
i znał ludzi, którzy w nich brali udział. Dodać jeszcze należy, iż w praktyce szyfrowania pewną rolę odgrywały niekiedy również książki. Podawane w listach zestawienia liczb odsyłały do stronic, wierszy i numerów słów w wierszach dzieła znanego zarówno nadawcy, jak i adresatowi.
Z punktu widzenia podjętych tutaj rozważań istotne jest jednak coś innego.
Jako kreator poetyckiego świata Fraszek Jan z Czarnolasu zakodował w nim w wielce przemyślny sposób informacje na swój własny temat. W tym różni się od Platońskiego demiurga, któremu, jak wszystko wskazuje, nie przyświecały takie intencje. Zbliża go to natomiast w pewnym sensie do chrześcijańskiego Boga, który,
zdaniem wielu teologów, tworząc świat, napisał jednocześnie ową księgę natury,
umożliwiając dociekliwym umysłom poznanie Siebie, ponieważ, jak np. twierdzi
w XII w. Hugo od św. Wiktora, „cała natura wyraża Boga” („Omnis natura Deum
loquitur”)36.
33
34
35
36
W księgozbiorze Zygmunta Augusta znajdowała się przynajmniej jedna tego rodzaju książka: Polygraphiae libri sex J. T r i t h e m i u s a – zob. A. K a w e c k a - G r y c z o w a, Biblioteka ostatniego
Jagiellona. Pomnik kultury renesansowej. Wrocław 1988, s. 296 (nr katalogu 945).
Zob. A. C. L e i g h t o n, A Papal Cipher and the Polish Election of 1573. „Jahrbücher für Geschichte Osteuropas” N.F., t. 17 (1969), z. 1.
Cyt. za: L. K i e n i e w i c z, Łacina na dworze Stefana Batorego. W zb.: Listowne Polaków rozmowy.
List łacińskojęzyczny jako dokument polskiej kultury XVI i XVII wieku. Red. J. A x e r, J. M a ńk o w s k i. Warszawa 1992, s. 98–99.
H u g o o d ś w. W i k t o r a, Eruditio didascalica 6, 5 (PL 176, szp. 805).
http://rcin.org.pl
JACEK SOKOLSKI
Cosmopoiesis Jana Kochanowskiego
17
Od demiurga pojawiającego się w Timajosie żydowski i chrześcijański Bóg różni się jeszcze w inny sposób. Ten pierwszy tworzy wprawdzie świat, lecz później nie
ingeruje już w jego dalsze losy37. Za zdarzające się od czasu do czasu kataklizmy
odpowiedzialność ponosi wyłącznie natura. Nie są one jakąś karą spadającą na
stworzenia, lecz po prostu niebezpiecznymi zjawiskami. Bóg przeciwnie – co pewien
czas dokonuje rozmaitych interwencji: zsyła potop (któremu nb. Kochanowski poświęcił przecież obszerną pieśń) lub sprawia, że morze rozstępuje się przed Izraelitami uciekającymi z Egiptu (wcześniej zaś sprowadza plagi na jego mieszkańców).
Zawiesza zatem w razie potrzeby działanie praw natury, kierując się sobie jedynie
znanymi powodami. Nie tylko stworzył świat ex nihilo, ale wciąż czuwa nad nim
dokonując kolejnych cudów.
Kochanowski zbudował swój poetycki świat ze słów wyrażających pewien zespół
poglądów i związany z nim system wartości. Jego dzieło miało z założenia trwać
dłużej niż budowle wznoszone przez ludzi z kamienia i cegły. Żeby to jednak miało
sens, sam poeta musiał wierzyć we własne przesłanie. Stąd też kryzys opisany
w Trenach był nie tylko problemem Kochanowskiego jako człowieka, lecz może
nawet bardziej Kochanowskiego jako twórcy. Weintraub w cytowanym już tutaj
artykule uznał cykl za świadectwo głębokiego duchowego przełomu w życiu poety,
który porzucić miał optymistyczną wizję świata dającą się zauważyć w hymnie
Czego chcesz od nas, Panie... na rzecz jakiegoś, dziwnie zresztą definiowanego,
„chrześcijańskiego pesymizmu”38. Dopatrywał się zatem Weintraub w Trenach
początków nowej, barokowej postawy wobec świata i związanej z nią konceptystycznej poetyki. Wydaje się jednak, że tak jak hymn nie był żadnym „manifestem”, tak
i Treny nie były aktem kapitulacji.
Żeby zaś zrozumieć, czym naprawdę były, warto podjąć próbę wpisania ich
w ramy koncepcji owej renesansowej cosmopoiesis, stanowiącej główny przedmiot
naszych dociekań. Konstruowany przez poetę gmach zaczął się chwiać pod wpływem
zewnętrznych okoliczności. Gdyby jego twórca był tylko demiurgiem takim jak
u Platona, pozostawiłby sprawy swojemu biegowi. Kochanowski jednak przyjmuje
jakby rolę chrześcijańskiego Boga, czuwającego nad stworzonym przez siebie światem. Nie może wprawdzie dokonać cudu, nie wskrzesi córki, ale dzięki sile własnej
poezji potrafi jej zagwarantować swoistą nieśmiertelność.
W tym celu zaaranżował w Trenach pewien magiczny rytuał. Aby zrozumieć,
na czym on polegał, należy zacząć od dość naiwnego pytania: dlaczego cykl składa
się z 19 utworów? Możliwa jest na nie bardzo prosta odpowiedź – tylu utworów
potrzebował poeta, aby powiedzieć wszystko to, co zamierzał. Załóżmy jednak, że
było inaczej. Już przy okazji omawiania konstrukcji Fraszek zauważyliśmy skłonność Kochanowskiego do numerologicznych spekulacji. Symboliczne znaczenie
dziewiętnastki w dziełach dawnych autorów nie było przedmiotem szczególnie
pogłębionej refleksji. Najwybitniejszy renesansowy numerolog, Pietro Bongo, w swoim dziele Numerorum mysteria, ogłoszonym po raz pierwszy w roku śmierci Kochanowskiego (a zatem z pewnością nie znanym poecie w czasach, kiedy pracował nad
Trenami) twierdził np., że nie jest ona ani liczbą trójkątną, ani sześcienną, ani
37
38
Pisze o tym N a h m (op. cit., s. 367–368).
W e i n t r a u b, op. cit., s. 301–303.
http://rcin.org.pl
18
ROZPRAWY I ARTYKUŁY
sferyczną, ani doskonałą, nie ma też w sobie żadnej „matematycznej elegancji”, i że
– podobnie jak pozostałe liczby niezłożone – w Biblii odnosi się zwykle do grzechu
i kary39. Dziewiętnastka jednak miała dla chrześcijan również inne symboliczne
znaczenie, wynikające z faktu, iż tyle właśnie lat liczył tzw. cykl Metona, za którego pomocą obliczano datę Wielkanocy. Dlatego też mogła symbolizować zmartwychwstanie lub po prostu życie wieczne. Jeśli Kochanowski chciał w swoim cyklu
unieśmiertelnić Orszulkę, to taki wybór liczby składających się nań utworów mógł
być z jego strony świadomym i przemyślanym posunięciem.
Mógł wszakże istnieć również inny powód. Przy całej swej opisanej przez Bonga niedoskonałości dziewiętnastka miała jedną zaletę: była liczbą nieparzystą,
a w związku z tym w zbiorze dawało się ustalić jego geometryczne centrum. Już
pisząc o miejscu zajmowanym przez lipę w centralnym punkcie labiryntu Fraszek,
wspominałem, że w miejscu tym ogniskuje się pewna szczególna moc. W Trenach
środkowym tekstem jest dziesiąty utwór cyklu. W systemie symboliki pitagorejskiej
dziesiątka stanowiła liczbę szczególną, określano ją mianem tetraktys, ponieważ
powstawała w wyniku zsumowania ze sobą pierwszych czterech liczb. To sprawiało, że przypisywano jej również wyjątkową magiczną siłę. Tren X zaczyna się, jak
wiadomo, od długiej serii pytań dotyczących miejsca pobytu zmarłej córki, układających się w katalog eschatologicznych wyobrażeń wywodzących się z różnych
systemów religijnych. Po tym rozbudowanym wstępie czytamy:
Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest, lituj mej żałości.
A nie możesz li w onej dawnej swej całości,
Pociesz mię, jako możesz, a staw sie przede mną
Lubo snem, lubo cieniem, lub marą nikczemną40.
Nie jest to tylko niewinna poetycka apostrofa, lecz misternie skonstruowane
nekromantyczne zaklęcie. Dodajmy – zaklęcie skuteczne, Orszulka bowiem rzeczywiście pojawia się przecież w ostatnim utworze zbioru. Czy nam się to podoba, czy
też nie, autor Trenów występuje tutaj w roli renesansowego maga. Przy okazji
znajdujemy w tym fragmencie odpowiedź na pytanie, dlaczego Tren XIX oprócz
numeru został przez poetę opatrzony również tytułem. W swojej twórczości Kochanowski bardzo konsekwentnie trzymał się zasady, że albo nadawał poszczególnym
utworom swoich zbiorów tytuły (jak we Fraszkach), albo numerował je (jak w Pieśniach). W Trenie XIX dodatkowy tytuł występuje tylko dlatego, że poeta stara się
tutaj wyraźnie podkreślić, iż Orszulka stawiła się przed nim we śnie, nie zaś jako
„cień” lub owa „mara nikczemna”. Można jeszcze dodać, że był to sen pojawiający
się nad ranem, a tego rodzaju widzeniom zwykle przypisywano wówczas wyjątkową,
niekiedy wręcz profetyczną funkcję.
Przy okazji warto też może zauważyć, iż między liczbami 10 a 19 dla lepiej wykształconych czytelników Kochanowskiego istniał pewien szczególny, dla nas
39
40
P. B o n g o, Numerorum mysteria. Lutetiae Parisiorum 1618, s. 423: „Numerus novenarius supra
denarium neque trigonus est, neque cubicus, neque sphaericus, neque perfectus, nec denique ullam
aliquam habet mathematicam elegantiam, sed cum sit primus incompositus ipse etiam, sicut et ceteri huius generis numeri, vitiis et castigationi addictus est”.
J. K o c h a n o w s k i, Treny. Oprac. J. P e l c. Wyd. 16, popr. Wrocław 1997, s. 21. BN I 1.
http://rcin.org.pl
JACEK SOKOLSKI
Cosmopoiesis Jana Kochanowskiego
19
trudno dostrzegalny związek. Pitagorejczykom przypisywano kilka arytmetycznych
odkryć, które dziś mogą się wydawać banalne. Mieli oni m.in. zauważyć, że sumy
kolejnych liczb nieparzystych są zawsze liczbami kwadratowymi: 1 + 3 = 4, 1 + 3
+ 5 = 9, 1 + 3 + 5 + 7 = 16 itd. Suma liczb nieparzystych od 1 do 19 daje 100, jest
zatem dziesiątką do kwadratu. Tak więc zaklęcie pada w dziesiątym utworze zbioru, jego efekt pojawia się zaś w tekście, którego numer kryje w sobie dziesiątkę
podniesioną do drugiej potęgi.
Można w tym miejscu zapytać o cel, jaki przyświecał Kochanowskiemu, kiedy
konstruował swój cykl w ten wielce szczególny sposób. Dla Weintrauba Treny były
w twórczości poety zbiorem przełomowym, wyznaczającym moment porzucenia
pewnej optymistycznej wizji świata, którą znajdujemy w jego wcześniejszych utworach. Tren XIX jest, zdaniem badacza, „słabszy od innych” i w gruncie rzeczy stanowi zbiór włożonych w usta matki argumentów o dość wątpliwej wartości. XX-wieczny literaturoznawca miał, oczywiście, prawo do wypowiadania ocen zgodnych
z duchem czasów, w których pisał, i z jego własnymi przekonaniami. Nie jesteśmy
wszakże zmuszeni iść jego śladem. Jeśli hymn Czego chcesz od nas, Panie... i Treny są manifestacjami pewnego światopoglądu, to stanowi to tylko jeden ich aspekt,
i to chyba nie najistotniejszy. Są to przede wszystkim wypowiedzi o charakterze
artystycznym, w których ważniejsza od wiedzy okazuje się wyobraźnia. Innymi
słowy, jako kosmopoietēs Kochanowski przedstawia świat po części takim, jaki jest,
ale przede wszystkim takim, jaki chce, żeby był, jest bowiem świat – jak o tym pisał
cytowany tutaj wcześniej Mazzotta – „stworzony przez ludzką sztukę i wolę”. Treny
pojawiły się w twórczości poety w momencie, gdy osobista tragedia wstrząsnęła
fundamentami wznoszonej przez niego poetyckiej budowli. Opisany w nich dość
szczególny nekromantyczny rytuał miał chyba doprowadzić do jej magicznej reintegracji. Aby mogła się ona dokonać, Tren XIX musiał się w zakończeniu cyklu
pojawić i nie stanowił on, wbrew temu, co twierdził Weintraub, żadnego manifestu
chrześcijańskiego pesymizmu. Kochanowski może nie był, co mu niekiedy później
zarzucano, dobrym katolikiem, był jednak z całą pewnością człowiekiem głęboko
religijnym, do którego argumenty wygłaszane tutaj przez matkę z pewnością przemawiały. Sam je zresztą przecież włożył w jej usta.
Konstruując swój poetycki kosmos Kochanowski przewyższał przywoływanego
tutaj aż do znudzenia Platońskiego demiurga jeszcze pod jednym względem. Ten
ostatni był genialnym rzemieślnikiem, zdolnym stworzyć niemal wszystko. Wydaje
się wszakże, iż nie potrafił stworzyć samego siebie. Nie będziemy tutaj, oczywiście,
wchodzić w rozważania, czy chrześcijański wieczny i wszechmogący Bóg byłby to
w stanie uczynić, jest to bowiem jedynie wariant słynnego paradoksu omnipotencji,
podjęcie zatem takich rozważań skazywałoby nas z góry na spektakularną klęskę.
Jan z Czarnolasu jednak jako poeta nie tylko w pewnym sensie był do tego zdolny,
ale po prostu tego dokonał. Świadomie i konsekwentnie wykreował swoje autorskie
„ja”, a miejscem, w którym w syntetyczny sposób opisał etapy owego procesu, była
otwierająca Księgi trzecie fraszka Do gór i lasów.
Pozornie tylko jest to bardzo zwięzła autobiografia, napisana z perspektywy
kogoś, kto, po odbyciu długiej peregrinatio vitae, na starość powrócił ostatecznie
w rodzinne strony. Znajdujemy w niej katalogowe wyliczenie odwiedzonych krajów,
http://rcin.org.pl
20
ROZPRAWY I ARTYKUŁY
a następnie pełnionych w życiu rozmaitych funkcji. Z naszego punktu widzenia
najbardziej interesująca jest jednak pojawiająca się dalej rekapitulacja:
Taki był Proteus, mieniąc się to w smoka,
To w deszcz, to w ogień, to w barwę obłoka.
Dalej co będzie? Śrebrne w głowie nici,
A ja z tym trzymam, kto co w czas uchwyci41.
Proteusz (czy jak chciał Kochanowski – Proteus) to jeszcze jedna mitologiczna
figura, do której poeta porównywał samego siebie. Postać morskiego starca zajmowała zresztą poczesne miejsce w wyobraźni ludzi epoki renesansu42. Był on
przede wszystkim symbolem ludzkiej zdolności do przystosowania się i autokreacji.
Przedstawia go jako takiego Pico della Mirandola w słynnym fragmencie De hominis dignitate43, później zaś w podobnej roli powracać będzie w dziełach różnych
autorów renesansowych. Kochanowski zatem pozornie tylko przywołuje mitologiczną postać dobrze zadomowioną w humanistycznej tradycji. Ciekawsze jest
jednak to, co pisze we fraszce o samych niezwykłych przemianach morskiego
bożka.
W swoim czasie Krzysztof Mrowcewicz słusznie zauważył, że ich zaproponowane przez Kochanowskiego zestawienie odwołuje się do tradycyjnego porządku
czterech żywiołów44. Smok uchodził najczęściej za symbol chtoniczny, deszcz i ogień
nie wymagają oczywiście dodatkowego komentarza, „barwa obłoka” zaś wiąże się
niewątpliwie z powietrzem. Ten pomysł interpretacyjny można po prostu przyjąć,
ale tylko jako pewien punkt wyjścia, otwierający drogę do dalszych rozważań. Warto się bowiem zastanowić nad symbolicznym sensem samego Proteusza, wykraczając poza krąg tradycyjnych odczytań jego postaci pojawiających się zwykle w pismach humanistów. Morski bożek odgrywał przecież dość istotną rolę również
w systemie symboliki alchemicznej, gdzie oznaczał on przeważnie Merkuriusza,
pierwszą materię, ale też aktywny, ulotny duchowy pierwiastek w ramach alchemicznego opus, przyjmujący kolejno rozmaite postacie45. Owo alchemiczne „dzieło”
bywało opisywane przez poszczególnych autorów w różny sposób, najczęściej
wszakże składało się z czterech podstawowych, następujących po sobie faz, z któ-
41
42
43
44
45
K o c h a n o w s k i, Fraszki, s. 115.
Zob. m.in. A. B. G i a m a t t i, Proteus Unbound: Some Versions of the Sea God in the Renaissance.
W zb.: The Disciplines of Criticism: Essays in Literary Theory, Interpretation and History. Ed.
P. D e m e t z, Th. G r e e n e, L. N e l s o n Jr. New Haven, Conn., 1968. – B. T h a o n, Spenser’s
Neptune, Nereus and Proteus: Renaissance Mythography Made Verse. W zb.: Acta Conventus Neo-Latini Bononiensis. Proceedings of the Fourth International Congress of Neo-Latin Studies. Bologna,
26 August to 1 September 1979. Ed. R. J. S c h o e c k. Binghampton, N.Y., 1986. – M. J e a n n er e t, Portrait of the Humanist as Proteus. „Diogenes” t. 44 (1996). – P. P e s i c, Shapes of Proteus
in Renaissance Art. „Huntigton Library Quarterly” t. 73 (2010), nr 1.
G. P i c o d e l l a M i r a n d o l a, Oratio de hominis dignitate. / Mowa o godności człowieka. Przekł.,
oprac. Z. N e r c z u k, M. O l s z e w s k i. Wstęp D. F a c c a. Warszawa 2010, s. 41.
K. M r o w c e w i c z, Proteusz i cztery żywioły. Wątki platońskie i hermetyczne we fraszce „Do gór
i lasów”. W zb.: Przełom wieków XVI i XVII w literaturze i kulturze polskiej. Red. B. O t w i n o w s k a,
J. P e l c. Wrocław 1984.
Zob. L. A b r a h a m, A Dictionary of Alchemical Imagery. Cambridge 1998, s. 158.
http://rcin.org.pl
JACEK SOKOLSKI
Cosmopoiesis Jana Kochanowskiego
21
rych pierwszą było nigredo (czerń), symbolizowane zwykle, chociaż nie tylko, przez
chtonicznego smoka. Drugie stadium nazywane bywa ogonem pawia (cauda pavonis). Paw obrazuje tęczę, która ukazywać się miała w alembiku w czasie obmywania
czarnego kamienia, czyli pierwotnej materii. Doprowadza ono kamień do fazy białości (albedo), wiązanej przez niektórych autorów z tzw. wodą życia (aqua vitae).
I wreszcie za sprawą ognia kamień osiąga ostatnią fazę swojej transformacji, zwaną najczęściej czerwienią (rubedo).
Proteus-Merkurius we fraszce Kochanowskiego przechodzi kolejno przez wszystkie te fazy, chociaż zapewne ze względów wersyfikacyjnych ich kolejność została
nieco zaburzona. Owa cauda pavonis, czyli tęcza, pojawia się bowiem tutaj na
końcu serii jako „barwa obłoka”. Proces formowania siebie przedstawia zatem poeta jako sekwencję alchemicznych transformacji, metaforę tę należy jednak chyba
traktować dość poważnie z uwagi na fakt, iż sama alchemia była rozumiana przez
wielu jej adeptów nie tylko jako technika przekształcania metali w złoto, lecz również jako opis doniosłego duchowego procesu.
Nakładając ten rozbudowany alchemiczny schemat na ukazaną wcześniej
w wierszu życiową drogę autora, możemy zauważyć pewne istotne zbieżności. Przede
wszystkim dotyczą one punktu wyjścia i punktu dojścia. Punktem początkowym
są owe wspomniane na początku „góry i lasy”, czyli rodzinne strony poety. Kochanowski dość często podkreślał swoje „leśne” pochodzenie. We fraszce Do poetów
(III 14), porównując siebie do dobrego centaura Chirona, pisze więc: „i ja mieszkam
w lesie”; wcześniej, przybywając na dwór Zygmunta Augusta, przyjmuje mitologiczną maskę Satyra, który też został przecież w dedykacji nazwany „leśną potworą”.
Posiadłość Kochanowskiego ma las w samej swojej nazwie. W dodatku jest to czarny las. Poeta z pewnością wiedział, że po grecku las to „hýlē” i że słowo to oznaczało również materię. Czarnolas zatem po grecku nazywałby się „mélaina hýlē”. Tak
więc miejsce, z którego Kochanowski pochodził, już w swojej nazwie zawierało
wszystko to, co pozwalało kojarzyć je z owym alchemicznym nigredo, czyli ciemną,
pierwotną materią. Na końcu życiowej drogi pojawiają się „śrebrne w głowie nici”.
Ten fragment można potraktować chyba jako przejaw pewnej autoironii. Zamiast
złota czy kamienia filozoficznego, których uzyskanie wieńczyć miało alchemiczne
opus, widzimy tylko siwe włosy, zapowiadające nadejście starości. Zamykające
fraszkę stwierdzenie: „A ja z tym trzymam, kto co w czas uchwyci”, ma zatem przede
wszystkim oczywisty epikurejski wydźwięk, może być jednak również odczytywane
w nieco inny sposób – jako skierowana do czytelnika instrukcja interpretacyjna:
autor fraszek sam się ustawicznie zmieniał, a sens jego twórczości nie jest w związku z tym dla każdego łatwo uchwytny. To by chyba mogło zresztą tłumaczyć, dlaczego Kochanowski wciąż jest dla nas takim trudnym poetą.
Fraszka Do gór i lasów stanowi zatem modelowy opis autokreacji (można by
powiedzieć: autopoiesis), objaśnionym za pomocą alchemicznej metafory. Warto
przy okazji zauważyć, że cały zbiór Kochanowskiego dałoby się odczytywać w świetle symboliki alchemicznej. Często występującym tu symbolem alchemicznego opus
jest np. labirynt, a i czarnoleska lipa mogłaby zostać uznana za owo Drzewo Filozoficzne, powracające ustawicznie w pracach adeptów tej sztuki, która w czasach
Kochanowskiego cieszyła się, przynajmniej w pewnych kręgach, dużym prestiżem
(interesowali się nią również niektórzy jego znajomi, jak np. Olbracht Łaski). Pro-
http://rcin.org.pl
22
ROZPRAWY I ARTYKUŁY
Nigredo, symbolizowane przez smoka, oraz cauda pavonis – drzeworyty
w alchemicznym traktacie Salomona Trismosina Aureum vellus [...] (Rorschach 1598–1599)
blem polega jednak na tym, że alchemicy „przywłaszczyli sobie” cały zespół tradycyjnych symboli mitologicznych, przypisując im nowe specyficzne znaczenia. Kiedy
pojawiają się one później w dziełach XVI-wiecznych literatów, trudno zwykle stwierdzić, czy rzeczywiście traktowali je oni jako symbole alchemiczne. W przypadku
twórczości czarnoleskiego poety mamy do czynienia z taką właśnie rodzącą wiele
wątpliwości sytuacją.
Abstract
JACEK SOKOLSKI University of Wrocław
JAN KOCHANOWSKI’S COSMOPOiESIS
Constructing his poetic world, Jan Kochanowski on the one hand acted as a typical Renaissance poeta
faber pertaining to the figure of the demiurge from Plato’s Timaeus, while on the other hand he transgressed thus established frames. He ordered collections of his poems as architectural compositions
referring to the tradition preserved in old textbooks in rhetoric, yet filled them with deeply hidden
pieces of information about himself, in which, as a matter of fact, he followed the Christian God’s modus
operandi. In doing so, he oftentimes took advantage of cryptological procedures used in the then diplomatic correspondence. The moment the world of words and values constructed in this way collapsed
due to the poet’s personal experience, in Treny (Laments) he brought about its magic reintegration.
Kochanowski also surpassed Plato’s demiurge in one more aspect. In his literary creativity he realised
a peculiar act of auto-creation of which the description, employing alchemist symbolism, is found in
the trifle Do gór i lasów (To the Mountains and Forests) (III 1).
http://rcin.org.pl